Drodzy czytelnicy

Nie na darmo i na pewno nie ku uciesze populistów wymyślono slogan – podróże kształcą. Nie każde, ale gdy połączy się przyjazną pogodę, ciekawych ludzi i trochę zdrowia – możemy z takiej wyprawy wrócić szczęśliwi. Naprawdę, a nie tylko dlatego, by opowiadać po nieudanych wojażach niestworzone rzeczy

Zza błękitów...

Drodzy czytelnicy / Zza błękitów...

By gdziekolwiek wyjechać, trzeba mieć najpierw ochotę lub potrzebę oraz zdrowie. Tak się złożyło, że przed tym magicznym, bo świętojańskim weekendem zdarzyła się nam próba zdrowotna. Broń Boże nie choroba, a kilkugodzinna rozmowa z dyrektorem Januszem Sobolewskim na temat kondycji i potrzeb SP ZOZ (vide: Zmowa leczenia, s. 7). Oczywiście, że dyrektor na wszystkie zarzuty ma racjonalne wytłumaczenie, że plotkarskie oskarżenia karlą się przed profesjonalizmem pracujących w Mińsku Mazowieckim lekarzy i pielęgniarek, ale nie sposób nie zauważyć dziwnej dysharmonii audio-wizualnej. Nawet w porównaniu ze szpitalem wojewódzkim w Siedlcach wyglądamy jak ubodzy krewni. Abstrahując od stricte medycznych kwestii, możemy siedlczanom pozazdrościć wszystkiego oprócz... płatnego i nieocienionego parkingu. Niestety, mińszczanie znowu zawiedli i to trzykrotnie w ciągu zaledwie kilku dni. Nie dość, że na spotkanie z posłem Kurskim przyszli niemal sami swoi, to oponenci zapomnieli języków w gębie. Już zadziałały kupałowe czary, czy to poseł tak potrafił omamiać – nie wiadomo (vide: PiS w obronie, s. 6).
Po przeczytaniu (a może obejrzeniu) kilku scen kupałowej nocy z okresu gdy słońce było bogiem, aż żal że nie mamy na podorędziu jakiegoś wehikułu czasu. Teraz to tylko słowa, słowa, słowa, a grzeszne myśli – pod kołdrę lub pierzynę (vide: Wianki Kupały, s.; 13).
Ascetyczne chrześcijaństwo zabiło wielu naturalnych bogów, a szczęście przyniosło w sfery platonicznej miłości. O niej co niedziela słyszymy (i tylko słyszymy) z kościelnych ambon, o niej bez przerwy mówią uszczęśliwiacze rodzaju ludzkiego. Ile w tym szczerości, a ile mamonicznego omamiania – wiemy doskonale i nie tak łatwo namówić nas do grzechu finansowej rozpusty.
W Kazimierzu, gdzie przez dwa gorące dni i upojną od folkloru noc zapraszałem zespoły ludowe na nasz II Festiwal Chleba, usłyszałem niesamowitą historię. Ksiądz – Polak na misji w biednej białoruskiej parafii mówił właśnie o miłości, dzięki której akt dawania, pomocy urasta do nieopisanego szczęścia. Miał rodziców pijaków, ale to właśnie oni kochali syna jak nikt na osiedlu. I karcili, gdy spostrzegli w nim demona. Ksiądz z rozbrajającą szczerością opowiadał o publicznym laniu od ojca, gdy chwalił się dwójką z klasówki, a od też pijanej matki dostał za kradzież żywności, o którą nie chciał prosić.
- Każdy z nas może zgrzeszyć, ale nikt nie powinien się z tego cieszyć, ani się z tym obnosić – nauczał kapłan, przypominając konieczność żalu i naprawy krzywd.
A z dziećmi eksperymentował dość nietypowo, bo bawił się w śmierć. Przez 10 minut mialy go przekonać, że warto żyć, a jeśli im się nie udało, wyłączał wyimaginowany rozrusznik serca. Tak „umierał” wiele razy, aż wreszcie jeden z chłopców na chwilę przed agonią krzyknął: - To ja chcę umrzeć razem z księdzem. I już więcej mistrz nie umierał na oczach dzieci.
Ile razy umarliśmy na oczach swoich najbliższych, wśród przyjaciół, bo nie potrafili nas przekonać, że warto żyć? Właśnie teraz, gdy obudzona przyroda aż kipi, aż wylewa się z koryta życia. Obyśmy potrafili ją okiełznać. Szczególnie teraz – w czasie kanikuły.

Numer: 2006 27   Autor: Wasz Redaktor





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *