Sokół tygodnia

W pamięć ludzką zapadają pierwsze doznania. Dla wójta z Dębego, Hanny Wodnickiej jest to pierwsza wielka akcja wodociągowania gminy, którą pierwszy raz poprowadzi. Podpisywanie umów, wielkie plany i związane z nimi wybory – to zadanie, jakie po raz pierwszy przed nią stanęło. I mimo wielkiej tremy i odpowiedzialności ma nadzieję na jego pomyślną realizację. I tak, co człowiek, to inne doznania i różna waga tych pierwszych razów. A nasi respondenci najbardziej przeżywali pierwszy dzień w pracy, a dopiero potem inicjację seksualną, choć według naukowców seks wypełnia 40-60% czasu przeciętnego człowieka

Ten pierwszy raz

Sokół tygodnia / Ten pierwszy raz

Pierwsza mowa
Antoni J. Tarczyński został posłem mińskiej ziemi na drugą kadencję Sejmu III RP. Pierwsze wystąpienie wywarło na nim ogromne wrażenie. Sam fakt znalezienia się za mównicą najważniejszej instytucji w Polsce sparaliżował go. Przygniatała atmosfera sali sejmowej, świadomość miejsca i wagi spraw tam rozstrzyganych, kamery TV i to, że transmisja idzie na cały kraj. Wystąpienie było jednak znakomite. Telefony od rodziny i znajomych, gratulacje – to był dalszy ciąg wielkiego przeżycia. Dziwił się potem, dlaczego aż tak mocno to przeżył. Przecież był już wójtem, który z różnymi ludźmi miał wiele do czynienia. Przyjmował zwykłych obywateli i rządowych prominentów. Potem stwierdził, że sejmowa sala to nie zwykły urząd - to najwyższa władza, o którą nie każdemu jest się dane otrzeć. A naszemu wybrańcowi ta sztuka się udała, tak jak drugiemu w nowej rzeczywistości posłowi Czesławowi Mroczkowi. I jeśli mińszczanie dalej będą rozsądnie głosować, tę dobrą passę możemy utrzymać.

Młodzieńcza chwila
Najpamiętniejszym momentem w życiu wójta Stanisławowa - Wojciecha Witczaka był katolicki obrzęd bierzmowania. Mieszkał wtedy w Żerkowie koło Jarocina. Na nabożeństwo przyjechał sam kardynał Stefan Wyszyński. Młody Wojciech na drugie imię wybrał Władysława – patrona swojego ojca, który będąc członkiem rady parafialnej, postarał się, by świętość polskiego kościoła zjawiła się w Żarkowie. Sam obrzęd był dość tradycyjny, ale symboliczny policzek wcale nie banalny. Zabolał mocno i do tej pory wójt ma wyrobione zdanie o sile kardynała. Ten moment tak mu utkwił, że wspominał go i w czasie wyjazdu do Kanady, i przy objęciu funkcji wójta, i przy pierwszym gminnym zadaniu w 1992 roku – organizacji stanisławowskiego targowiska (największe w kraju targi bydląt) za 100 milionów starych złotych! I co to znaczy kardynalska dłoń?

Zemsta!
Danuta Grzegorczyk miała 17 lat, kiedy pierwszy raz samodzielnie, bez pomocy nauczycieli wyreżyserowała „Zemstę” Fredry. Rzecz działa się w mroziańskim liceum. Równocześnie grała Podstolinę w tym przedstawieniu. Całą sztukę znała na pamięć, bo kiedy nie była na scenie, pełniła rolę suflerki. Sama wszystkim się zajmowała, wypożyczyła odpowiednie kostiumy w jednym z warszawskich teatrów. Przygotowywała to przedstawienie przez 3 miesiące, ale doprowadziła do takiej perfekcji, że premiera była sukcesem. Próba generalna odbyła się w sobotę dla uczniów, a premiera z udziałem dorosłych miała być w niedzielę. W czasie tej próby szkolni członkowie kółka fotograficznego robili zdjęcia. Danka postanowiła, że fotosy zawisną w holu przed premierą. Tak więc cichcem zostali na noc w szkolnej ciemni i do świtu wywoływali fotografie. Oczywiście rzecz się wydała i po reprymendzie mieli obiecane tróje ze sprawowania! Ale po premierze zachwyceni wychowawcy cofnęli wyrok i uszło im to na sucho. Jeździli z tym przedstawieniem po całym siedleckim województwie i zarobili pieniądze na potrzeby swojego teatru.

Debiut francuski
O przykrych moich debiutach wolę nie wspominać - mówi wójt gminy Siennica, Grzegorz Zieliński. Wrócę wspomnieniami sprzed 16 laty, kiedy w okresie transformacji ustrojowych w Polsce zostałem skierowany do Francji na staż. Pierwszy kontakt z Zachodem wywarł na mnie niezapomniane wrażenie. Zarówno sklepy, ulice, jak i system zarządzania oraz wiedza, jaką mi wkładano na tym kursie do głowy zmieniały moją psychikę i były zaprzeczeniem tego, co przeżywałem w kraju. Byłem debiutującym aktorem w powstającym systemie kapitalistycznym w Polsce.

Pierwszoklasowa
Chyba najmilszym moim debiutem było spotkanie ze szkołą, kiedy mnie mama zaprowadziła po raz pierwszy do klasy - wyznaje dyrektorka szkoły w Latowiczu, Joanna Papińska. Do dzisiaj pamiętam, że miałam fartuszek z różowym kołnierzykiem, a pani nauczycielka nazywała się Halina Chodowicz. Była to czteroklasowa szkoła wiejska. Choć później były szkoły: gminna, licealna i studia, to jednak ta pierwsza pozostała najbliższa mojemu sercu. Kto wie, czy pamięć o nauce w tej szkole nie była powodem, że wybrałam zawód nauczycielki.

Spotkanie ze zbrodnią
Jako 17-letni chłopak po raz pierwszy spotkałem się ze śmiercią - mówi płk Stanisław Całka, rodak Starogrodu. 17 lutego 1943 roku Niemcy otoczyli zabudowania Stanisława Brauły i Marianny Sikory w Starogrodzie. Zastrzelili najpierw Braułę, a następnie kazali odejść dalej Sikorzynie. Ta rzucała się Niemcom, błagając o litość, całowała im buty. Nic nie pomogło. Siłą odprowadzili ją i na drodze - zastrzelili. Była to wdowa z ośmiorgiem dzieci. Powodem zemsty Niemców było prawdopodobne przebywanie w zabudowaniach Brauły i Sikorzyny polskich ugrupowań zbrojnych. Całą tę zbrodnię widziałem z odległego o kilkaset metrów pagórka. Było to okropne zdarzenie.

Jazda pociągiem
W okresie mojego dzieciństwa żyło szereg ludzi, którzy nigdy nie jechali pociągiem. Chodziło się pieszo lub jeździło furmanką. Nawet rower był trudnym do zdobycia środkiem lokomocji, a wreszcie mało było ludzi, co umieli nimi jeździć. Nic dziwnego, że moja pierwsza jazda pociągiem miała miejsce, kiedy wybrałem się do gimnazjum telekomunikacyjnego w Warszawie. Podróż odbyła się pod opieką starszego brata. Dziwne odczucie, kiedy pociąg ruszył. Siedziałem jak w mieszkaniu, a wszystko się poruszało do tyłu. Tak wyglądał mój debiut pasażerski, który pozostał mi na zawsze w pamięci. Choć w życiu przejechałem sporo świata, podróżując samolotem, okrętem, samochodem, pociągiem, rowerem i zaprzęgiem, to do pierwszej podróży zawsze wracam wspomnieniami.

W mundurze
Pracę zaczęła jeszcze w ówczesnej milicji. Kiedy transformacja objęła resort bezpieczeństwa, nic się w jej świadomości i obowiązkach nie zmieniło. Ten sam zakres obowiązków, te same urzędnicze czynności i mundur w niemal identycznym kolorze. Ale szkolenie już w europejskim wymiarze i praca na samodzielnym kierowniczym stanowisku. Teraz awansuje coraz wyżej, a mimo to wraca myślą do pierwszego dnia pracy na stanowisku sekretarki w siedleckiej komendzie. Jako młoda dziewczyna miała za sobą staż w wojewódzkim sądzie, a do służby w mundurze podchodziła bardzo ostrożnie. Niebawem przekonała się, że gdzie jak gdzie, tu trafiła na zespół koleżeński, który otaczał ją troskliwą opieką. Dzięki temu szybko weszła w rytm pracy komendy i stała się jej nieodłączną częścią. Do tej pory wspomina pierwszych kolegów i przełożonych nie szczędzących jej rad przydatnych w zawodowej pracy. Na pytanie, czy wybrałaby inny zawód, odpowiada, że nie żałuje swojej decyzji o podjęciu pracy w policji.

Krok w dorosłość
Wychowywana w licznej i kochającej się rodzinie, przez 14 lat byłam otoczona jej czułymi i opiekuńczymi skrzydłami. Może dlatego aż tak w pamięć wrył mi się dzień, kiedy po raz pierwszy znalazłam się poza tym bezpiecznym „kokonem”, zdana na samą siebie. Tego właśnie dnia mama i starsza siostra zawiozły mnie do internatu, gdzie zostałam chwilowo umieszczona w grupie najstarszych, czyli 19-letnich panien.
W życiu nie czułam się taka samotna, zagubiona i nieszczęśliwa. Po ciszy nocnej ta malutka, biedna dziewczynka nakryła się kołdrą na głowę i cichutko przepłakała większość nocy. Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że za kilka dni poznam trzy dziewczyny, z którymi połączy mnie niemal siostrzana przyjaźń, a co ważniejsze - spotkam kogoś, kto stanie się najważniejszą osobą w moim życiu – to bym mu pewnie nie uwierzyła. Na szczęście już rankiem wróciła mi moja przyrodzona czupurność oraz optymizm. A od tamtej przepłakanej nocy zaczęła się moja droga do dorosłości. Owszem, zdarzało mi się na niej nabić sobie guza, ale znacznie więcej było słonecznych i roześmianych dni. Może dlatego, że umiejętnie asekurowali mnie mądrzy, kochający i życzliwi ludzie.

Przystankowa inicjacja
Dla 17-letniej Marty inne życie zaczęło się na jednym z letnich festynów. Po wieczornej dyskotece ze znajomymi odprowadzali się nawzajem do domów. W pewnym momencie Marta znalazła się z kolegą na przystanku autobusowym i tam doszło do jej pierwszej inicjacji seksualnej, choć niewiele z tego pamięta. Marta pali papierosa i zawstydzona patrzy na swoje dziecko w wózeczku, bo to ono jest owocem tamtego wydarzenia. Rafała nawet dobrze nie znała. Oboje byli zawstydzeni sytuacją. Udałoby się pewnie zapomnieć, gdyby nie dziecko. Filip urodził się prawie rok temu. Bez przekonania, ale wzięli ślub. Nikt się nie cieszył w rodzinie, potraktowali to jako formalność i konieczność. Marta mieszka z teściową, która ma większy dom i pomaga jej przy Filipie. Rafał skończył technikum budowlane i pracuje w Niemczech razem z ojcem. Marcie udało się skończyć szkołę dzięki pomocy teściowej, ale nie myśli o przyszłości. Nigdy nie miała wielkich ambicji i planów, a teraz czuje się tak, jakby czas się zatrzymał. Najgorzej było na początku dzielić życie z kimś prawie obcym, na szczęście mąż jest ugodowy i szybko przystosował się do nowej sytuacji. Rodzina Marty traktuje ją jednak z pogardą, winiąc za wszystko. Nawet gdyby chciała zapomnieć o swojej pierwszej inicjacji, to ma wrażenie, że i tak cała wieś o tym jeszcze gada. Niektórzy jej współczuli, inni śmiali się w oczy, że zaliczyła wpadkę na przystanku. Nigdy przecież nie przypuszczała, że ten chłopak zostanie ojcem jej dziecka. – Tylko ja zaszłam w ciążę, a inne pary miały wtedy więcej szczęścia. I do tej pory dziwnie mi się przystanek autobusowy kojarzy – mówi.

Smak sukcesu
Odkąd sięgam pamięcią, zawsze pragnęłam zostać pisarką. Inne dziewczynki marzyły o tym, by być nauczycielkami, pielęgniarkami lub sławnymi aktorkami – ja chciałam pisać. Kiedy więc ówczesny „Świat Młodych” ogłosił wśród czytelników konkurs na opowiadanie, postanowiłam wysłać nań swoje – mimo że miałam zaledwie 11 lat, a konkurs dotyczył młodzieży powyżej lat 13. Zrobiłam to jednak, po czym... natychmiast o nim zapomniałam. Jakież więc było moje zdumienie, gdy po kilku miesiącach, siedząc w czytelni podczas wolnej lekcji, zobaczyłam swoje nazwisko po raz pierwszy w druku na liście nagrodzonych! Pamiętam, że otrzymałam wtedy wiele nagród książkowych, a nawet pierwsze w życiu honorarium autorskie – a jednak sądzę, że nic nie da się porównać z tym uczuciem radości i dumy, jakie mnie wówczas wypełniło... – zwierza się incognito znana mińszczanka.

Szybki ślub
To był rok 1957, zakochaliśmy się w sobie na studenckim obozie żeglarskim. To była dla obojga nas pierwsza miłość i zachłyśniecie się tym uczuciem oszołomiło nas do tego stopnia, że nie wyobrażaliśmy sobie najkrótszego nawet rozstania. Wszyscy sekundowali tej gwałtownej namiętności, a my... jak Romeo i Julia postanowiliśmy się pobrać natychmiast po powrocie z obozu. Nie ważne było co powiedzą rodzice, mieliśmy po 23 lata, za kilka miesięcy kończyliśmy studia i z nakazem pracy mieliśmy udać się do wyznaczonych placówek. Wierzyliśmy, że małżeństwa nie rozdzielą, to byłoby okrutne! Całe obozowe towarzystwo robiło zakłady nawet na pieniądze – czy rzeczywiście się pobierzemy. I wygraliśmy! Wtedy nie było problemów - dwie metryki, 2 tygodnie czekania na ceremonię, lekko wstawiony urzędnik, oboje w jakichś byle ciuszkach, koleżanka i kolega z roku jako świadkowie – 10 minut i następna para do ślubu. To już? Już jestem mężatką? Udało nam się wyjechać do tego samego zakładu pracy i w hotelu robotniczym dostać wspólny pokój. Czar prysł po mniej więcej roku. Pasowaliśmy do siebie jak ryba do roweru! Późniejszy, już przemyślany ślub, nie zrobił na mnie właściwego wrażenia, chyba dlatego, że ten pierwszy był tak na chybcika i na zawsze pozostało mi wrażenie, że ślub to tylko formalność... Czasem zazdrościłam dziewczynom wzruszeń i emocji, jakie przeżywały, wychodząc za mąż...

W Siedlcach sza!
Siedleckie persony, choć zwykle rozmowne i wygadane, jakoś nie skore są do osobistych wynurzeń. Mimo kilkakrotnie składanych obietnic, nie sposób je skłonić do zwierzeń. Na żartach się kończy. Czyżby figury już przeszłość miały sztywną?
A może przeciwnie – wstyd o tym mówić? Siedlczanom pozostaje bujna fantazja - snucie ciekawskich domysłów i niewinne ploteczki o tym czy innym…

Numer: 2006 21   Autor: (jot, rk, syl, fz, aka, in, bak, jod)





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *