Czy szpitale z prawdziwego zdarzenia najłatwiej znaleźć w serialach, które dlatego są tak popularne, że wielu ludzi chce chociaż przez telewizję mieć kontakt z dobrze zorganizowaną służbą zdrowia? Miński oddział dziecięcy od 5 lat zezwala na pobyt rodzica z chorym dzieckiem. Opłata - 5 zł za dobę. Do dyspozycji są tzw. polówki i koce

Jak w serialu?

Dla matki lub ojca - bo raz na jakiś czas też są - jest to bardzo dobre rozwiązanie. Dziecko nie jest narażone na dodatkowy stres - rozstanie z rodzicami. Wystarczającym jest fakt nowego otocznia, widok kroplówek, pań w białych fartuchach. - Córka musiała zostać w szpitalu, bo dopiero po prześwietleniu okazało się, że ma zapalenie płuc - mówi mama 2-letniej Gabrysi. - Nie mogłam zostawić jej samej dlatego, że nadal ssie pierś. Pierwsze dwa dni były straszne... -płakałyśmy obie.
- Jedynym lekarzem, którego córka nie bała się, był dr Ismail - mówi mama 1,5-rocznej Pauliny. - Na widok wszystkich innych w białych fartuchach był płacz. Do tego stopnia, że nawet podczas obchodu lekarskiego pozwalano mi zostać z dzieckiem.
Dr Ismail często wymieniany jest w rozmowach między matkami. A to, że jest ciepły, miły, skory do udzielenia informacji. I co najważniejsze - ma bardzo dobre podejście do dzieci. Działa na nie jak balsam.
- Potrafi zrozumieć i cierpienie matki, i płacz dziecka. Nie trzyma się sztywnych regulaminów szpitalnych: to wolno, tego nie wolno - mówi mama 6-letniej Anetki.
Przepisy szpitalne są jednak nieugięte.
- To, że na oddziale jest czysto, panuje ład i porządek, jest dużą zasługą dr Tupalskiej, ordynatorki. Bardzo przestrzega obowiązujących przepisów. Salowe i pielęgniarki wychodzą z siebie, by przed obchodem lekarskim wszystko było zapięte na ostatni guzik. Bo nie daj Boże, gdyby coś przykuło uwagę szefowej - twierdzi jedna z salowych.
Jeden z podstawowych wymogów regulaminu oddziału dziecięcego mówi, że w sali szpitalnej nie mają prawa znaleźć się rzeczy matki. W tym celu stworzona jest szatnia wyposażona w szafki zamykane na klucz, który otrzymuje rodzic na czas pobytu w szpitalu z dzieckiem. Nadzór nad gospodarowaniem szafkami oraz ogólną pracą pielęgniarek sprawuje tzw. zabiegowa. Kobieta o stalowej, niemal bez wyrazu twarzy i jednocześnie miękkim sercu. Rodzice ją przeklinają, współpracownicy boją się jej, ale tak naprawdę widać, że zabiegowa wkłada dużo serca w wykonywaną pracę. Widać jak przeżywa, gdy dziecko płacze, gorączkuje…Widać, jak złości się, gdy pielęgniarka nieumiejętnie poda zastrzyk…Widać - ale nie na twarzy, tylko w oczach.
Na oddziale udostępnione jest dla rodziców pomieszczenie socjalne, tzw. kuchenka. Jest czajnik, zlewozmywak, lodówka, kilka krzeseł. Tu właśnie rodzice mogą wypić kawę, przygotować i zjeść posiłek.
Kuchenka stanowi miejsce spotkań rodziców, wymianę opinii na temat zdrowia dziecka, poplotkowania o lekarzach, pielęgniarkach. Tu można dowiedzieć się więcej o funkcjonowaniu oddziału, niż z regulaminu. Ale kuchenka nie zawsze dobrze odbierana jest przez personel szpitala.
- Są matki, które przychodzą, zajrzą na chwilę do dziecka i zaraz idą na kawę. Bo tu mogą poplotkować. Są to przeważnie matki niepracujące, traktujące szpital i pobyt dziecka, w nim jako miejsce spotkań towarzyskich - mówi inna pielęgniarka. Na jednej zmianie są średnio 3 pielęgniarki. Do ich zadań należy nieomylne podanie lekarstw, podłączenie i nadzór nad kroplówkami, kąpiel i nakarmienie dzieci, których rodzice nie zawsze mają możliwość być z nimi oraz stałe doglądanie małych pacjentów. Może to niewiele pracy - tym bardziej teraz na oddziale są rodzice, bo to przecież - według tego, co mówią - oni zajmują się swoimi pociechami. - Nieraz bywa i tak, że chociaż matka często przychodzi do dziecka, to i tak my musimy wykąpać i przebrać. Albo dziecko ma pampersa ciężkiego od moczu, a matka siedzi obok łóżeczka… - mówią pielęgniarki. - Wcześniej, gdy matki nie przebywały razem z dziećmi, wszystko robiłyśmy same: kąpiel, przebranie, karmienie, uczesanie. Miałyśmy „swoich” podopiecznych, za których każda z nas brała pełną odpowiedzialność.
Teraz ta opieka to spychologia; rodzice uważają, że po to płacą podatki na służbę zdrowia, by ta zajmowała się ich dziećmi. Pielęgniarki, salowe i lekarze - wprost przeciwnie, bo obecność rodziców ma przynieść dziecku ukojenie. To oni, według zamierzeń szpitalnych, mają być dla nich najlepszym lekarstwem.
- Wczoraj jedna z matek przyniosła dziecku serek, kakao, jakiś napoik, słodycze…I tym wszystkim pasła synka, aż ten zwymiotował. Zamiast przebrać dziecko, czekała, aż któraś z nas to zrobi. No i po co taka matka siedzi przy dziecku? - mówi salowa.
Czy opieka lekarska na Oddziale Dziecięcym w Mińsku Mazowieckim jest dobra? Ogólnie twierdzi się, że nie. Ale czy to jest obiektywne spojrzenie? Wystarczy popatrzeć i zadać sobie pytanie: po co matki tam chodzą i czy chciałyby za marne pieniądze pielęgniarki tak się poświęcać?

Numer: 2005 08   Autor: Andula





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *