Sokół tygodnia

Wschodnie Mazowsze nie miało urodzajnych gleb i wielkich bogactw kopalnych. Bieda często zaglądała do wielodzietnych rodzin. To było powodem migracji Mazowszan za chlebem, do szkół, po nauki kościelne i do wojska. Tylko część ludności prowadziła tryb osiadły. Rozwój przemysłu jeszcze bardziej ożywił migrację, która doprowadziła do wzrostu ośrodków miejskich. Nie bez znaczenia była polityka zaborcy, który jednych zmuszał do pilnowania swych domostw, a niewygodnych politycznie zsyłał na Sybir. Zostawiło to swoje piętno na potomnych pokoleniach...

Wędrowcy i osadnicy

Sokół tygodnia / Wędrowcy i osadnicy

Migrujący mińszczanie
Mińsk Mazowiecki na przestrzeni ostatniego półwiecza rozwijał się dynamicznie, zwiększając liczbę ludności z około 10 tys. mieszkańców po zakończeniu II wojny światowej do 37 tys. obecnie. W pierwszym okresie stał się prężnym ośrodkiem przemysłowym, a potem miastem kupców i firm budowlanych. W dobie gomółkowskiej i gierkowskiej rdzenni mińszczanie wędrowali do pracy w pobliskiej stolicy, a ich miejsce w fabrykach zajmowali przyjezdni chłoporobotnicy, którzy z czasem osiedlali się tu na stałe. Napływowym elementem jest tzw. garnizon, czyli rodziny kadry wojskowej jednostek stacjonujących w Mińsku i Janowie. Powstające po wojnie duże szkoły przyciągały młodzież, która w połowie lat 60. ub. wieku wzięła we władanie mińskie ulice. W tym czasie absolwenci renomowanych placówek szukali lepszego życia w stolicy i za granicą. Miasto stawało się hotelem dla pracowników warszawskich firm i instytucji oraz miejscem pracy okolicznej ludności. Dominował tu element proletariacki i plebejski, nieskory jednak do masowych wystąpień, jakie wstrząsały PRL-em, mimo aktywności garstki inteligencji. Nie obyło się bez przesiedleń wewnątrz miasta. W związku z budową osiedla wojskowego przy ul. Błonie i Nalazków, mieszkańców z tego rejonu przesiedlono w okolice ul. Majątkowej. Do tej pory nie uregulowano jednak sprawy odszkodowań dla przesiedleńców. O szczegółach migracji mińszczan dowiedzieć się można od historyków i działaczy TPMM. (jot)

Exodus młodych
Ze względu na ciągłą migrację ludzi ze wsi do miast liczba osób mieszkających w aglomeracjach będzie wzrastać dwukrotnie szybciej, niż całkowity przyrost ludności. Większość ludności świata będzie mieszkała w miastach do 2007 roku, a do roku 2030 we wszystkich regionach będą przeważały miejskie struktury. Obecnie liczba migrantów wynosi prawie 180 mln. Podstawowymi przyczynami migracji są ubóstwo i bezrobocie. Na migracje wewnętrzne (w granicach państwa, czyli np. przeniesienie się ze wsi do miasta) decydują się głównie młodzi, by tam uczyć się, a potem szukać pracy. Także oni są największą grupą, która decyduje się na zagraniczne wyjazdy. Po ukończeniu studiów młodzi nie widzą szans pracy zawodowej w Polsce – wybierają zagranicę, by tu studiować, uczyć się języka, poznawać kulturę i zwyczaje, zakładać rodzinę.... O powrocie innych decyduje przywiązanie do kraju, patriotyzm oraz więzi rodzinne, dlatego wybierają umowy i kontrakty krótkoterminowe. Często też nie potrafią poradzić sobie z barierą językową i kulturową oraz tęsknotą za bliskimi. Jednak pomimo tych czynników duża część osób, która wcześniej wyjechała z myślą, by zarobić i wrócić, pozostała w obcym kraju. Rośnie jednak odsetek i takich, którzy wybierają wieś. Hałas, korki, urbanizacja powodują, że na terenach wiejskich (bądź w okolicach miast) wykupują działki, by zbudować dom czy willę, włączają się w życie społeczne, kulturalne. Wybierają wieś, mimo że zmuszeni są dojeżdżać do pracy nawet kilkadziesiąt kilometrów, a tutejsi nierzadko określają ich mianem „wiejskich mieszczuchów”. (syl)

Atuty Sulejówka
W 2005 roku w gminie Sulejówek zameldowało się na stałe 328 osób, a tymczasowo 373 osoby. W tym roku 70 osób zameldowało się tymczasowo, a stałego zameldowania dokonało już 86 osób. Większość osób przenosi się w okolice Sulejówka z Warszawy. Kuszą je głównie niższe ceny działek. Poza tym Sulejówek ma swoje atuty np. połączenia kolejowe z Warszawą oraz państwową i prywatną bazę edukacyjną. Często wracają tu ci, którzy mają tutaj rodzinne korzenie. Tak było w przypadku pani Bożeny, która chodziła do przedszkola jeszcze w willi Milusin. Po latach spędzonych w Warszawie wróciła do Sulejówka. Twierdzi, że ludzie najczęściej narzekają na brak dobrej komunikacji autobusowej miasta z Warszawą i zły stan dróg. Poza tym wszystko zależy od miejsca, w której się mieszka i kultury swoich sąsiadów. Mieszkanie w Sulejówku znudziło się panu Grzegorzowi. Najpierw był zachwycony krajobrazem, bo Sulejówek jest pięknie zielony wiosną. Jednak wg niego panuje tu marazm, zniechęcenie, chorobliwa podejrzliwość i zazdrość. Toczą się wojny we władzach lokalnych i ludzie są ze sobą skłóceni. Mówi, że najlepiej odpoczywać w swoim domu i nie angażować się przesadnie w konflikty. Trzeba jednak interesować się sprawami gminy, skoro to miejsce stało się naszym siedliskiem. (in)

Jak źle, jak dobrze
Przed laty Siedlce przyciągały do zamieszkania tu pracowników dużych, państwowych zakładów. Teraz – studentów AP i WFSiZ. Opinie o mieście są skrajnie podzielone tak wśród rodowitych mieszkańców, jak przyjezdnych – od zachwytu po utyskujące jęki.
Eliza, malująca i pisząca studentka IV roku AP, która urodziła się w Ostrowii Mazowieckiej, a 3 lata dorosłego już życia spędziła w Warszawie, w Siedlcach mieszka 2,5 roku. Jest zachwycona miastem i ma nadzieję, że życie już nigdzie więcej jej nie rzuci: - Tu zaczęły się spełniać marzenia – uśmiecha się.
Dziewczyna zamieszkała tu przypadkiem - wiedziona miłością do siedlczanina. Niestety, związek nie przetrwał, ale Eliza została w mieście i nie żałuje. Bardzo je polubiła. Tu zaczęła tworzyć poezję. - Najbardziej wpłynął na mnie duch miasta. Urzekł mnie jego spokój - mówi.
Tu, podczas uwielbianych przez nią nocnych spacerów, mówi do niej każde drzewo.
- Wbrew pozorom w Siedlcach można się rozwinąć. Mam tu szerszy dostęp do kultury, bezpośredni kontakt z artystami. To tu mogłam na żywo posłuchać Anny Marii Jopek, Raz, dwa, trzy, Grzegorza Turnaua – kontynuuje. W Warszawie byłoby drogo, daleko i późno. Dlatego Siedlce są fajniejsze: - Dopiero przyjezdni widzą urok tego miasta i to, co się w nim dzieje. Uznają, że warto się w to włączyć.
Eliza chce robić to na stałe – swoją przyszłość wiąże z pracą na Akademii Podlaskiej.
Zupełnie inną opinię ma Riza Zafer Camkaya, który już od 8 lat przygotowuje najlepszy w mieście, jedyny prawdziwy kebab. Po to tu przyjechał po licznych wojażach po Europie, Ameryce i Afryce. Zresztą jego też przywiodła tu miłość – żona Ania, autorka pomysłu na ten biznes, którą poznał w Niemczech. - To miasto to katastrofa – ubolewa urodzony w Istambule Turek, który wciąż słabo mówi po polsku. – Tu nie ma nic. Żadna industria, dobra dyskoteka, restauracja. Nic z kultury, a w amfiteatrze Turek robi folklor. Basen jeden, daleko. Tylko taxi, taxi, taxi…
Riza rozkręcał swoje przedsięwzięcie jeszcze przed zmianą administracyjną, kiedy wszystkie formalności załatwiało się na miejscu, działało kilka dużych zakładów, które przyciągały pracowników i inwestorów, był handel.
- Teraz nie ma nic. Co robi miasto? – retorycznie pyta, wskazując niedaleki gmach siedziby władz samorządowych. - Robi kwiatki i każe pisać formularze. A wszystko i tak trzeba załatwiać w Warszawie. Mężczyzna narzeka, ale zostaje w Siedlcach, gdzie sporo zainwestował, i czeka z nadzieją na zmiany. Dopiero w Serpelicach, gdzie ma drugi lokalik z kebabem, czuje się dobrze: - Tam jest las, natura… (jod)

Same plusy
Pobytowcy? Skazani na życie w Mińsku? Na pewno nie! – zapewnia mieszkający tu od 6 lat pan Tomek, wysoki urzędnik w jednym z ministerstw. O tym, że wyniesiemy się z Warszawy, postanowiliśmy jeszcze przed ślubem 15 lat temu. Braliśmy pod uwagę takie satelitarne, spokojne, podwarszawskie miasteczka jak Żyrardów, Sochaczew, Mińsk...no i tu znaleźliśmy najlepsze warunki. Akurat były na sprzedaż mieszkania w spółdzielni. O połowę tańsze od ich odpowiedników w Warszawie. Jako młode małżeństwo nie byliśmy bogaci. Mimo intratnych zawodów i dobrych posad. Żona jest tłumaczką związaną z solidnym wydawnictwem - dla niej miejsce zamieszkania nie ma wielkiego znaczenia. Chodziło o to, żeby moje dojazdy do pracy nie wymagały wiele czasu. No i w wypadku awarii samochodu, Mińsk teraz ma wiele wygodnych połączeń. Sklepów tu mnóstwo i zaopatrzenie takie samo jak w stolicy.
A kiedy nasze dzieci poszły do szkoły, wtedy dopiero doceniliśmy zalety prowincjonalności. Tu jest bezpieczniej pod każdym względem. Jest żywe życie kulturalne. Nie omijamy żadnego koncertu ani wernisażu. W Domu Kultury nasze córki rozwijają swoje uzdolnienia. Tu są bardzo dobrzy nauczyciele w szkole muzycznej, starsza córka chodzi już do średniej muzycznej w Warszawie i jest tam jedną z lepiej przygotowanych uczennic. Młodsza wyżywa się na zajęciach z dziennikarstwa. A wiosną, o rzut beretem mamy piękne zalesione okolice. Jest tak, że po dniu pracy zawsze możemy na długim spacerze z dala od zgiełku zrelaksować się, być razem. Poznaliśmy tutaj wielu interesujących, a nawet niezwykłych ludzi ( faktem jest, że część z nich to też napływowi z wyboru). Czujemy się jak u siebie, a ciągle coś nowego nas zaskakuje, bo nie będąc z dziada pradziada mińszczanami, mamy jeszcze wiele do odkrycia w okolicach, a nawet w samym mieście. Nie żałujemy naszej decyzji. Zapewne nasze córki na studia wyrwą się do stolicy, czeka tam na nich mieszkanie babci, ale jestem pewien, że po kilku latach wrócą z tych samych powodów, które nas tu sprowadziły. (bak)

Porzucili tabory
Jeszcze na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku przez ziemię mińską przetaczały się barwne tabory cygańskie. Obozy rozbijali z reguły z dala od skupisk ludzkich, najchętniej na leśnej polanie. Cyganki wróżyły, cyganie sprzedawali kotły i patelnie oraz trudnili się handlem końmi. W związku z rządową akcją pomocy ludności cygańskiej przy przechodzeniu na osiadły tryb życia w Mińsku (przy ul. Florencja, Lenina, Chelmońskiego i innych) osiedliło się kilka rodzin cygańskich. Wprawdzie kobiety cygańskie w dalszym ciągu wróżyły i trudniły się żebractwem, ale mężczyźni, a zwłaszcza ojcowie rodzin, wstępowali do spółdzielni rzemieślniczych, np. Spółdzielni „1 Maja” i trudnili się kotlarstwem. Egzotyczne wozy karawanowe sprzedali amatorom zabytków. Obecnie w Mińsku żyje kilkadziesiąt osób pochodzenia cygańskiego, ale to nie są „prawdziwi cyganie”. Dzisiaj cygańskie mieszkania są ładnie umeblowane, dzieci cygańskie chodzą do szkoły, a niektórzy z nich mają już średnie wykształcenie. Jednak w dalszym ciągu cyganki najchętniej znajdują zarobek na targowicy przy ul. Chełmońskiego, zaś cyganie przy handlu samochodami. (fz)

Za chlebem
Marek i Anna pochodzą z tzw. ściany wschodniej. Gdy pobierali się w połowie lat dziewięćdziesiątych, nie słyszeli nawet o podmińskiej miejscowości, w której teraz mieszkają, a o Mińsku wiedzieli tylko, że leży gdzieś pod Warszawą. Właśnie tam trafił Marek w poszukiwaniu pracy. Mieszkał kątem u znajomych, a żona pozostała w domu odziedziczonym po rodzicach. Widywali się raz, dwa razy w miesiącu. Taka sytuacja nie odpowiadała obojgu, zwłaszcza że na świat przyszła córka. Wtedy z pomocą przyszedł kolega z pracy, powiedział że w jego miejscowości ktoś chce tanio wynająć nieduży dom. Zaryzykowali, ale udało się i nie żałują. Przez kilka lat mieszkali w wynajętych mieszkaniach, od grudnia mieszkają w nowym, przez siebie wybudowanym domu, w miejscowości, w której po raz pierwszy wynajęli mieszkanie. Wtopili się w miejscową społeczność. Tu znaleźli przyjaciół i swoje nowe miejsce na ziemi. (zgm)

Numer: 2006 12





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *