W podmińskich lasach

Poranny wypad do lasu z myśliwymi łowieckiego koła miał na celu uzupełnienie karmy w paśnikach leśnych w rejonie rezerwatu Jedlina w Mieni. Mimo pokładów zmrożonego śniegu objazd leśnych duktów terenówką nie sprawiał kłopotów. Po drodze i przy paśnikach łowcy snuli leśne opowieści

Łowy bez prochu

W podmińskich lasach / Łowy bez prochu

Na odprawę prowadzoną przez wicełowczego koła Jedlina Wojciecha Dębskiego zjawili się stażyści Jan Dębała i Grzegorz Świderski, myśliwy Michał Budziński i nestor łowców Jerzy Gasek. Na przyczepę ciągnikową i przyczepkę terenówki załadowano prowiant dla zwierzyny – ziemniaki, ziarno, chrupki i siano. Przy pierwszym paśniku z ziarnem oglądamy gęsto krzyżujące się ślady bażantów. Z satysfakcją myśliwi stwierdzają, że w dobrym miejscu założyli miejsce ptasiej stołówki. Następny przystanek robimy na skraju rezerwatu przy paśniku pod amboną, z której myśliwi obserwują zachowanie zwierząt i wybierają najsłabsze sztuki do odstrzału redukcyjnego. W tej chwili poluje się tylko na dziki, których w obwodzie łowieckim jest około 200 sztuk. Saren jest cztery razy mniej, ale myśliwi między sobą ustanowili niepisane prawo, że nie będą do nich strzelać. Powód jest prosty – zima i kłusownicy i tak sieją spustoszenie w sarnim stadzie. Potwierdzeniem tego jest zachowanie zwierząt. Na dźwięk grzechotu przyczepki z karmą w okolicy paśnika widać sarenki przemykające między drzewami i zaraz za nimi pojawiają się trzy psy, których tropy już wcześniej oglądaliśmy. Łowcy żałują, że nie wzięli ze sobą strzelb, którymi mogliby uwolnić las od prześladowców saren. A te stają się łatwym łupem drapieżczych kłusowników, kiedy w gwałtownej ucieczce łamią cewki (nogi) uwięzione w zmrożonych zaspach. W zachowaniu psów widać było, że niczym wilcze stado działają w sposób zorganizowany, otaczając paśnik z różnych stron. Tu zawiniła przesądna natura myśliwych, którzy po wyjściu z domu już się do niego nie wracają, nawet po zapomniane strzelby. Straszakiem na drapieżniki okazał się reporterski aparat, którego błysk przegonił psy tak skutecznie, że nawet nie było czasu, by je sfotografować.
Michał Budziński obszedł odleglejszy kawałek lasu i na zwierzęcych ścieżkach trafił na założone wnyki. Myśliwi zgodnie stwierdzili, że z każdej wyprawy przynoszą wiązki takich prymitywnych pułapek. Kłusownicza plaga jest nie do opanowania, bo stan prawny nie jest łaskawy dla myśliwych. Doszło do tego, że niektórzy właściciele gruntów przyleśnych specjalnie uprawiają nieużytki, by uzyskać od łowców odszkodowania za straty spowodowane przez żerujące na nich leśne zwierzęta.
A tych w niewielkim obwodzie Jedlina jest niemało. Czytając tropy, można się doliczyć dwóch setek dzików, pół setki saren i liczące 100 sztuk stado bażantów. Kuropatw i zajęcy jest niewiele, ale to one najczęściej padają łupem dwu- i czteronożnych kłusowników oraz ptaków krukowatych, które są pod ustawową ochroną. Jak widzimy, ingerencja człowieka (nawet ta prawna) w ekosystem leśny ma skutki opłakane. Jedynie łowcy zorganizowani w kołach starają się ten stan rzeczy zmienić i członkowie koła łowieckiego Jedlina to czynią. W marcu przeprowadzą wielki remanent zwierzostanu i skonfrontują go z ogólnopolskim wieloletnim planem pogłowia zwierząt leśnych. Już w tej chwili wiadomo, że walka z wścieklizną i jej praktyczna likwidacja spowodowała nadmierny przyrost lisów żywiących się drobną zwierzyną. Konieczne są więc odstrzały redukcyjne lisów, by przywrócić równowagę ekologiczną, w której drobna zwierzyna leśna odgrywa swoją rolę.
O tych problemach, a także o bieżących sprawach oraz tradycjach i zwyczajach łowieckich pisać będziemy cyklicznie.

Numer: 2006 10   Autor: Józef Lipiński





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *