Drugi Festiwal Chleba

Pierwsza dekada tegorocznego września była snem na jawie. Odliczaliśmy dni jak przed startem rakiety, która miała nas zawieźć na odkrytą przed rokiem galaktykę. Marzenia o ludowej muzyce, tańcu i zapachu świeżego chleba stały się rzeczywistością w sobotę i niedzielę 9-10 września 2006 roku. Tylko dwa dni i jedna noc, a serdecznej pamięci na cały rok

Plony arkadii

Drugi Festiwal Chleba / Plony arkadii

W koronkowych spódnicach / mieszkają arkadie / wyssane z nieba chabrów / opowiedziane żniwnym wiatrem / wyhaftowane łanami słońc / radością znojnych ziaren – tak zaczyna się pieśń poety o polskich żniwnych Madonnach i żeńcach oborujących powolniakiem folklorystyczne sceny. Na nasz drugi Festiwal Chleba przyjechali do nas z całego kraju – od Pomorza po Dolny Śląsk i Podkarpacie, od kresowego Buga po wielkopolską Wartę. W sumie ponad 400 osób z 30 zespołów, które wystąpiły w konkursach Od ziarenka do bochenka i Chlebowych stołów.

Konkursy i biesiada
Festiwal podzieliliśmy na dwie części. W sobotę w sali stołówki przy ul. Budowlanej przez sześć godzin trwały konkursowe boje oceniane przez dwie komisje – muzyczną z Jolantą Kowalczyk, Stanisławem Woźnicą, Bożeną Abratowską, Teresą Kowalską i Andrzejem Karczmarzewskim oraz chlebową z Elżbietą Kalińską, Zofią Piątkowską, Zbigniewem Dąbrowskim, Sławomirem Gromulskim i Stanisławem Czajką. Nie sposób przecenić ani profesjonalizmu, ani trudu obu komisji, ale trzeba też podkreślić ich trafne i niezależne oceny, które – jak się okazało w niedzielę – zaaprobowały wszystkie zespoły.
Wielka sala stołówki malała z minuty na minutę, gdy na stołach pojawiły się swojskie bochny chleba, dekorowane specjałami wiejskich spiżarni. A kiedy rozpoczął się konkurs muzyczny, czuliśmy się jak w sali koncertowej pod batutą niezawodnej Jolanty Kowalczyk, która jako przewodnicząca jury z wdziękiem kierowała ruchem na scenie. To była istna rewia folkloru, cudowny kalejdoskop głosów, muzyki, żniwnych piosenek i rytualnych czynności – włącznie z klepaniem kosy i wypiekiem chleba. I było jak w wierszu – kto się im oprze / gdy wezmą się pod boki / jak rajskie gołębice / gotowe odfrunąć / na wirujących halkach.
Nie odleciały wstrzymywane gorącymi brawami, a gdy tylko nadarzyła się okazja, nogi same rwały się do tańca, przegryzanego rarytasami z chlebowych stołów, na których nie brakowało również trunków o prawdziwie swojskim smaku i mocy.
O 20.00 sala koncertowa zmieniła się w balową. Aż zawirowało od setek koronek, zapasek, falban, pasiaków, gdy kapela za kapelą dawały pokaz wirtuozerii od skocznych polek, oberków po dostojne kujawiaki i walce. I nikt nie był zmęczony, i nikt nie myślał o odpoczynku po trudach podróży, choć niektórzy wyjechali z domów o świcie, mając do pokonania nawet po 300-400 kilometrów jak Cisowianki z Henrykowa zza Jeleniej Góry, Kombornia zza Krosna, Radojewiczanie z Kujaw, Powiślanki z Kwidzyna czy Biadkowianki z Wielkopolski. Niewiele krótszą drogę miały Witosławianki i Skoszynianki zza Kielc, Wierna Rzeka z gminy Piekoszów, Sielanki zza Chełma czy cztery zespoły kurpiowskie z Myszyńca i Czarni. Dziękujemy za ten trud, a jeszcze bardziej raduje nas zapewnienie, że do gościnnego Mińska Mazowieckiego nie będzie im nigdy zbyt daleko.
– U was czujemy się tak dobrze jak w Kazimierzu, a może jeszcze lepiej – komplementowała organizatorów Ewa Kowalczyk z kujawskich Radojewic. To właśnie w Kazimierzu, do którego przyjeżdżają najlepsze grupy folklorystyczne, poznałem większość gości festiwalu. W tegorocznym wystąpiło aż dwadzieścia nowych zespołów, z których 12 to plon kazimierski, a pozostałe dojrzałem na przeglądach w Siedlcach, Wilanowie i wyjąłem z internetu.
Już piały pierwsze kury, gdy ostatni biesiadnicy studzili rozgrzane głowy na chłodnej pościeli mińskich internatów i hoteli.
Za użyczenie noclegu dla ponad trzystu gości dziękujemy dyrektorom – Teresie Wargockiej, Irenie Kielak, Stefanowi Stępniewskiemu, Zdzisławowi Mazance i prezes Ewie Nalewce. Bez tej bezinteresownej pomocy trudno sobie wyobrazić odpoczynek przed pełną niespodzianek festiwalową niedzielą.

Parada laureatów
Już przed szóstą wokół pałacu pojawili się pierwsi konstruktorzy z piekarni Gromulskich i Dąbrowskich. Za nimi handlowcy, twórcy ludowi, gastronomicy i dekoratorzy festiwalowej sceny z dyrektor MDK Elżbietą Kalińską i plastyczką Elżbietą Dunajewską. Iwowianie sprowadzili swój urodziwy wieniec dożynkowy, a prezes Antoni Tułodziecki zaopatrzył amfiteatr w płotki służące bezpieczeństwu i reklamowym banerom. Kukurydza od Ryszarda Szopy i snopy prosto z Rudzienka uczyniły scenę wyjątkowo urodziwą i symboliczną.
Czas zaczynać koncertową część festiwalu, bo już cała widownia gości, a wśród nich burmistrz Zbigniew Grzesiak, starostowie Tarczyński i Michalik oraz sponsorzy ze szczególnie zasłużonym dla tegorocznego festiwalu prezesem ZNTK, Slavomirem Mamatejem. Witamy więc wszystkich ze współorganizatorami (MDK i ZS-1), patronami (oprócz burmistrza i starosty także marszałek Adam Struzik) i darczyńcami, by za chwilę zaprosić do poloneza szlachtę z kałuszyńskiej Pawany. Tańczą przed sceną, a na niej już śpieszy do koncertowania Kapela Małego Stasia. Nie trzeba nikogo namawiać do tańca, więc pół widowni wiruje w rytm Stasiowych walców, a wraz z nią zaproszeni przez Tęczę i Powiślanki patroni i darczyńcy.
Aż żal kończyć, ale czas na wyniki obrad jury. Na pierwszy ogień idą chlebowe stoły. Nagrodom pocieszenia wtórują ciągłe brawa, towarzyszą koperty ze stówką, i całusy od organizatora. Niepokój miesza się z radością przy wyróżnieniach dla Posiadalanek, Kurpiów i Skoszynianek (po 200 zł plus upominki) a gdy Tęcza z Dobrego i Cisowianki z Henrykowa odbierają nagrody specjalne, już wiadomo, że najlepsze chleby pochodzą z Komborni (trzecie miejsce, 300 zł i upominki), Iwowego (400 zł z aparatem cyfrowym) i świętokrzyskich Witosławic. Zwyciężczynie mają łzy w oczach, gdy przed nimi pojawia się zestaw TV-DVD i statuetka „Mińskiej Niecki”. – To dla nas wielkie szczęście i duża niespodzianka, bo istniejemy jako zespół dopiero od pół roku – mówi uradowana Bożena Bonarek.
Nagradzanie za konkurs muzyczny poprzedziły śpiewne Powiślanki, jakby przymierzały się do koncertu laureatów. Po nich nagrody pocieszenia dla 19 kierowników zespołów, a wśród nich (według malejącej punktacji) Tęcza z Lesznowoli, Cisowianki, Biadkowianki, Wilkowianie, Sielanki, Ostałki, Radojewiczanie, Wspomnienie, Gwarki, Witosławianki, Iwowianki, Wróble, Skoszynianki, Młynarzanki, Teresa Nejman, Kapela Ptasińskiego i Transborzanki, Wrzos i Tęcza z Dobrego. Wyróżnienia przypadły Borowinkom, Kurpiom i solistce Danucie Kozłowskiej, a nagrody specjalne (po 250 zł z aparatami cyfrowymi) – Cerniakom Witolda Kuczyńskiego i Powiślankom Janiny Styczyńskiej.
A kto – według jury – zasłużył na podium i najcenniejsze nagrody z zestawami TV-DVD? Brąz zdobyła Wierna Rzeka z gminy Piekoszów prowadzona szczęśliwie przez Halinę Bilską i Franciszka Kotwicę, srebrnym okazał się Myszyniec Anny Pietrzak (ubiegłoroczny zwycięzca), a tytuł Grand Prix, statuetkę „Mińskiego Rogala”, 500 zł, sprzęt TV-DVD i aparat cyfrowy zdobyła... Kombornia-Wara, wyśmienity zespół z gminy Korczyna koło Krosna pod doskonałą, wieloletnią opieką Agaty Pucykowicz i pomocą dyrektora GOK-u, Wojciecha Tomkiewicza.

Rewia koncertów
Właśnie Wierna Rzeka i Kombornia rozpoczęły galę niedzielnych koncertów. Pokazały autentyczny i tak widowiskowy folklor, że same ręce biły brawa, a ciała tańczyły. Muszynianki również koncertowały, ale dopiero po powrocie z Piaseczna, skąd też nie chciano ich wypuścić do kurpiowskich domów. Wystąpiły również gospodynie z KGW Wróble i niezmordowane Powiślanki. W nowym, oryginalnym programie pokazała się kałuszyńska Kasianiecka, a dwugodzinna parada kabaretów – sarnackich Łez Sołtysa i naszych Wrzosowian – dała wytchnienie nogom, ale nadwerężyła boki. Dąbrówka – jak zwykle – pokazała, że ujarzmiony folklor (wiejski i miejski) to karmiące oczy widowisko, a Tamarysze udowodnili, że w porównaniu z gwiazdą wieczoru – Bajerantami, folk znad Srebrnej może konkurować z biesiadnymi rytmami spod samiuśkich Tater, którym trudno się było dostroić do wymagań ceprów.
Za to doskonale zaprezentował się cygański zespół Jame Roma, który zatrzymał na widowni liczną publiczność. Maksym Paczkowski urasta do miana markowego solisty, a udoskonalona choreografia koncertów przysparza zespołowi coraz więcej zwolenników.
Aż żal było kończyć tegoroczny drugi Festiwal Chleba. Ale trzeci już za rok. Mamy nadzieję, że przy doskonałej pogodzie i w dobrym zdrowiu znowu spotkamy się z pieśnią na ustach i chlebem na stole.
PS Za tydzień – festiwalowe opinie i reminiscencje oraz... kolejna, mniej oficjalna rewia fotografii.

Numer: 2006 38   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *