DRODZY CZYTELNICY

Kolejki w okienkach, petenci biegający po zaświadczenie o zameldowaniu i zagubieni urzędnicy. Tak może wyglądać rzeczywistość w wielu urzędach po wprowadzeniu nowego dowodu osobistego w styczniu 2015 roku. Ale po co o tym myśleć, skoro są ważniejsze i pilniejsze sprawy. Jedna z nich może być wieszczona coraz żwawiej III wojna... światowa. Nie wiadomo tylko, kto ją wywoła – rosyjskie GRU, amerykańska CIA czy żydowski Mosad. A może, jak przed wiekiem wszystko zacznie się od przypadkowego strzału w największego celebrytę naszych czasów...

Swojskie kojce

DRODZY CZYTELNICY / Swojskie kojce

I co z tymi dowodami? Z dokumentu zniknie adres zameldowania, wzrost, kolor oczu i podpis. Wyrobić lub wymienić go będzie można w dowolnym urzędzie, a nie tylko w miejscu meldunku. Duże samorządy już obawiają się kolejek, w których utkną studenci, czy osoby pracujące sezonowo. Brak meldunku w dowodzie może z kolei spowodować konieczność wystawiania zaświadczeń w bankach. Na razie wszyscy się szkolą, a mnie najbardziej interesuje, czy w nowym dowodzie zdjęcie będzie tak, jak w obecnych. Jeśli tak, to wyjeżdżam. Gdziekolwiek, bylebym był w kolorze. A co, moje włosy nie lubią dokumentalnej szarości.
Zanim o wojnie, trochę o nowej modzie. Otóż na czasie są remizy, stodoły i ślubne stroje w stylu vintage. Tak dziś wyglądają polskie wesela. Pracownicy korporacji chcą, by wyjątkowe z założenia wydarzenie różniło się od prozy wielkomiejskiego życia.
Przez ostatnie lata większość polskich par młodych siliła się na bankiety. Musiało być na bogato. Goście musieli siedzieć na przykrytych białym suknem krzesłach. Nie mogli spocić się w sali bez klimatyzacji, ani doznać estetycznego wstrząsu patrząc na staromodne dekoracje stołów i jedząc schabowe. Ekskluzywne przyjęcia weselne były modne, bo nikt nie chciał przaśnego, tradycyjnego polskiego wesela, ze zdradami na zapleczu, bijatykami i morzem wódki. Wesela obśmianego w filmie Wojciecha Smarzowskiego z 2004 roku.
Aż do tego roku. Może to wpływ hitu My, Słowianie, a może moda na styl rustykalny. A może po prostu w czasach zdominowanych przez komercję, ludzie tęsknią za prostotą i normalnością. Nie dziwmy się więc, że stodoła, remiza czy stary młyn jest szczytem weselnych marzeń młodych mieszczuchów. I dobrze im tak. W końcu dostrzegli siły tradycji. Myślę, że na ślubach wcale się to nie skończy...
Boom na to co wiejskie, folkowe, naturalne to jedno, a docenienie pracy i życia na wsi to zgoła co innego. Ostatnio w Kołbieli miałem okazję dotknąć i spróbować wszystkiego, czym pachniał mój rodzinny dom i... stodoła.
Tam w kącie na klepisku stały zawsze cepy. Nie tylko do młócenia, czyli wypędzania ziaren z kłosów, ale i samoobrony. A jakaż to muzyka stamtąd płynęła, gdy dwóch chłopów wzięło się do młocki... Okazało się, że umiem, bo jak się człowiek raz nauczy, to nigdy nie zapomni. Omal nie siadłem też za kółko, czyli wiejski kołowrotek. Nic straconego, bo właśnie umówiłem się z 85-letnią Aleksandra Zawadką na przędzalniczą randkę w Grzebowilku.
I jak tu myśleć o końcu świata... Tym bardziej, że nasz jubileuszowy festiwal chleba już za 10 dni, a zgłoszenia tylko do końca najbliższej soboty.

Numer: 35 (882) 2014   Autor: WASZ REDAKTOR






Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *