Ruskie odpryski

Jak wielka polityka może wpłynąć na los jednostek, przekonali się całkiem niedawno mińscy weterynarze. Po zamknięciu eksportu do Rosji rozpoczęło się w Polsce szukanie winnych. Wcale by ich nie było, gdyby nie trefna słonina wysyłana na wschód przez stanisławowskie zakłady mięsne

Słonina nie powie

Ruskie odpryski / Słonina nie powie

Spokojne życie zakładów mięsnych i weterynarzy zakłóciły najpierw przepisy unijne, a w niedługim czasie rosyjscy inspektorzy. Nie wszyscy sprostali zaostrzonym reżimom, ale nie prezes Budek i jego załoga. Rynek europejski, a szczególnie rosyjski stał przed nimi otworem. To ważne i opłacalne w kontekście krajowej konkurencji. W Polsce trzeba o klienta walczyć, tam popyt był nieograniczony, a Rosjanom szczególnie smakowała polska słonina.

Wszystko było w porządku, dopóki nie zmieniły się przepisy zakazujące eksportu do Rosji produktów z zakładów bez rosyjskiego certyfikatu. Ale słoniny brakowało, więc wielu eksporterów posiłkowało się nią od kolegów z branży. Normalny handel – ale jak się okazało – niedopuszczalny i brzemienny w skutkach. Trójkąt stanisławowsko-siedlecko-miński działał bez zarzutu. Gdy zakłady przygotowały transport do Rosji, mińscy lekarze wystawiali świadectwo weterynaryjne ze specjalnym hologramem. Wszystko się działo pod nadzorem wojewódzkiego inspektoratu w Siedlcach, który w czerwcu br. przeprowadził kompleksową kontrolę w Mińsku, nie stwierdzając żadnych nieprawidłowości. – To ważne – podkreśla Marian Gomółka – bo od tamtej kontroli do oskarżenia nas nic się nie zmieniło.
Afera wybuchła 10 listopada br., gdy troje mińskich weterynarzy wezwano do Siedlec, zarzucając poświadczenie nieprawdy na świadectwach eksportowych. Chodziło o słoninę, którą ZM Stanisławów wysyłał do Rosji, biorąc surowiec z zakładów bez rosyjskiego certyfikatu. Doktor Gomółka przypomina sobie wydarzenie, które zaważyło na odkryciu procederu i późniejszych konsekwencjach. Otóż w sierpniu przez nieuwagę pracowników Stanisławów wysłał do Rosji 8 palet podgardla. Sprawa się szybko wyjaśniła, bo – jak twierdzi Gomółka – Rosjanie mieli do Budka zaufanie. Wszystko przycichło aż do telefonu z głównego inspektoratu weterynarii, by wyjaśnić tamtą feralną pomyłkę. Gomółka jako powiatowy inspektor zlecił to Waldemarowi Kościuchowi, który „opiekował się” zakładami, będąc w powiecie inspektorem ds. higieny środków żywnościowych pochodzenia zwierzęcego. Kościuch zadzwonił do swojej przełożonej z Siedlec, a ta (dr. Jolanta Bereźnicka) nie bacząc na dotychczasową współpracę, urządziła kontrolny cyrk. - Chwyciła byka za rogi, by oczyścić siebie z wszelkich win, bo przecież nie powie, że wcześniej nie wiedziała o słoninowym procederze – twierdzi z przekąsem Gomółka. Prezes Budek twierdzi wręcz, że było to zaplanowane polowanie, by zrobić z niego oszusta. A przecież tak nie jest, bo do Rosji szła słonina spełniająca wszelkie normy jakości.
Tuż po kontroli (bez protokołu)mińscy weterynarze zostali postawieni pod ścianą – albo zwolnią się z pracy, albo zostaną wyrzuceni za poświadczenie nieprawdy. Nie było wyjścia, choć nie czuli się do końca winni. Szczególnie Gomółka, który miał zaufanie do swego zastępcy i do prezesa Budka, więc nie przypuszczał, że ten eksportuje obcą słoninę. Czy wiedział o tym Kościuch z Bereźnicką? Oni byli częstymi gośćmi w Stanisławowie, bo merytorycznie odpowiadali za produkcję i transporty. – Bereźnicka bez przerwy mówiła, że jest dobrze, a po monicie z głównego inspektoratu zmieniła zdanie. – Macie w Mińsku Mazowieckim bagno – powiedziała po kontroli 10 listopada, ale przez telefon nie chciała o tym bagnie rozmawiać, bo – jak twierdziła – nie jest upoważniona. Zofia Batorczak (zastępca wojewódzkiego inspektora weterynarii) też nabrała wody w usta, nie chcąc nawet słyszeć o winie i ludzkiej krzywdzie.
Doktor Marian Gomółka jest już na emeryturze i nie chce nikogo oskarżać. Tym bardziej bezrobotny dzisiaj inspektor Kościuch, który gadatliwością mógłby przekreślić swoją szansę na współpracę z państwową weterynarią.
Słonina nie powie, co się naprawdę wydarzyło, ale i bez jej relacji wiemy, że spore świństwo. A to jeszcze nie koniec, bo na mińskich weterynarzy czeka prokurator. Rosjanie już się cieszą, że Polacy się kłócą. A nam zostaje przysłowie o głupocie przed i po szkodzie.

Numer: 2005 49   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *