Historie prawdziwe

Pod koniec marca Daria Nojak wybrała się na działkę koło Ładzynia, a tam od sąsiadki dowiedziała się, że w opuszczonej komórce oszczeniła się suka. Miała aż ośmioro szczeniąt. Codziennie walczyła o ich życie, zaraz po pracy jeździła do nich z Mińska, żeby wykarmić suczkę, aby starczyło jej mleka dla całej gromadki. Nie miała warunków, aby przygarnąć całą dziewiątkę, więc zwracała się do ludzi z prośbą o adoptowanie tych psiaków. Nic z tego, a ciąg dalszy okazał się wręcz makabryczny

Psy też umierają

Historie prawdziwe / Psy też umierają

Jakiś czas miały ciepłe legowisko, suka mogła sobie wychodzić i biegać po trawie koło działek. Cały teren był ogrodzony, zatem byli bezpieczni. Daria obdzwoniła wiele schronisk w pobliżach Warszawy, które jako formę wsparcia zaproponowały jej... uśpienie zwierząt. Nie mogła do tego dopuścić.
– Suka jest kochana, spokojna, ufna, pozwalała mi zbliżać się do szczeniaków, dzięki czemu mogłam lepiej się nimi opiekować. Miała sporo kleszy, kupiłam jej więc obrożę i na tym problem się skończył – opowiada przypadkowa psia mama.
Jednak w niedzielę 17 kwietnia wszystko się zmieniło. Wybrała się na działkę i poszła ich nakarmić, ale to, co zastała zmieniło w horror cały jej dzień i – jak przypuszcza – pewnie parę kolejnych lat. Dwa pieski były martwe. Co się stało, przecież były chronione przed dzikimi zwierzętami... Ale zapomniała, że najniebezpieczniejszym zwierzęciem jest przecież człowiek. Obejrzała cały miot i okazało się, że jeszcze dwa bardzo słabo wyglądają, nie mogą utrzymać główki ani stanąć na łapki. Niewiele myśląc zabrała te psiaki i pędząc do Mińska Mazowieckiego łudziła się, że znajdzie weterynarza, który jej pomoże. Objeździła całe miasto, dzwoniła na policję i do straży pożarnej, ale tylko podawali jej wiele numerów, których albo nikt nie odbierał, albo nie były do weterynarza, albo zwyczajnie odmawiali pomocy. – Co za bzdura, tacy szlachetni na co dzień, a w niedziele palmową tacy okrutni – przeklinała swój i psi los.
Niestety, pomimo łez od nikogo w Mińsku Mazowieckim nie uzyskała pomocy, a jeden z piesków umarł – jak mówi – na jej rękach. Zdecydowała się jechać do Warszawy, modląc się, że może zdąży uratować kolejne maleństwa. Tam było znacznie lepiej. Lekarz dyżurujący podjął szybką interwencję i zaczął reanimować dwa szczeniaki. Nie dał rady, a po sekcji okazało się, że pieski zostały otrute pestycydami, środkami do zabijania insektów, które na pewno nie dostały się do ich brzuszków w mleku od matki. Fakty wskazują na człowieka. Przyszedł do nich i otruł, najprawdopodobniej rozpylając im truciznę prosto w pyszczki.
Nie było na co czekać. Wróciła do Mińska Mazowieckiego po pozostałe cztery pieski i razem z suką zabrała je do tego samego weterynarza. Ale przebywanie miotu w klinice nie jest bezpłatne, dlatego prosi o wszelką pomoc. Już wie, ze sama nie da rady. Bo i tak przygoda z psami zmieniła jej tegoroczną wiosnę. A zapewne i parę kolejnych lat w horror.
Nie waha się dać swego adresu e-mail: daria.nojak@wp.pl, byleby ktoś życzliwy przygarnął jej podopiecznych. Ma nadzieję, że jeszcze przed świętami psy będą miały nowych, serdecznych właścicieli.

Numer: 2011 17   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *