W Mińsku Mazowieckim wiejskim i miejskim

Okazało się, że podejście do zwierząt w mieście i na wsi jest diametralnie różne. O ile radni mińscy zastanawiali się nad prawem do płodności psów i kotów, o tyle ich podmińscy koledzy mają problem z weterynarzami, którzy nie chcą szczepić psów w zagrodzie rolnika

Psy na koty

W Mińsku Mazowieckim wiejskim i miejskim / Psy na koty

Psie i kocie matki to miejski standard. Dzięki nim bezdomne zwierzęta mają w miarę ciągły dostęp do pożywienia, ale też przez nie się rozmnażają. I to tak nadmiernie czują boża wolę, że trzeba je sterylizować lub kastrować.
Zwolennikiem takiego uśmierzania rozrodczości jest radny Robert Stolarczyk, który przez rok walczył, by uchwała o szczególnej opiece nad bezdomnymi kotami weszła w życie. Było to dość  trudne, ponieważ za zabiegi winno płacić miasto. I to nie mało, bo 270 zł za sterylizację i połowę tej kwoty za kastrację.
Komu? Właśnie kocim matkom, które uzyskają skierowanie z magistratu na trzebienie swoich podopiecznych.
– Ta uchwała nie służy nikomu, a szczególnie ludziom i zwierzętom – oponował radny Józef Górecki. Nie rozumiał uprzywilejowania opiekunów kotów, współczuł im z powodu szoku po zabiegu oraz kasandrycznie przepowiedział inwazję myszy i szczurów. I pytał, czy to wina kotów, że są porzucane przez ludzi …
Nie pomogły tłumaczenia Ślusarczyka, że uchwała dotyczy tylko bezdomnych zwierząt z celem ograniczenia ich populacji. Górecki upierał się, że nie ma dzikich kotów, skoro pozwalają się złapać. A jeżeli już dojdzie do zabiegu to jest tak, jakby się kota zabiło. One i tak giną pod kołami piratów drogowych, więc co jak co, ale inwazja bezdomnych zwierząt nam nie grozi. A do tego miasto wyłoży z kasy co najmniej 30 tysięcy złotych.
Trudno Góreckiemu nie przyznać racji, ale ośmiu radnych wolało kocią czystkę. Nic, tylko czekać na kolejną wojnę – tym razem między ludźmi a gryzoniami.
W mińskiej gminie poszło nie o koty, a psy. I to nie bezdomne, a gospodarskie. Zawsze tak było, że weterynarze powiadamiali sołtysa o terminie szczepienia, a ten przygotowywał plac na psi spęd. Sęk w tym, że usługa kosztuje, więc sprytni rolnicy szczepili tylko jednego obrońcę podwórza, a reszta mogła gryźć intruzów z nadzieją zarażenia go wścieklizną.
- Tak dalej być nie może – orzekli radni, proponując weterynarzom wycieczkę po wsi od zagrody do zagrody. Ale Kazimierz Chłopik, sołtys ze Stojadeł był przeciwny, bo przecież straci nie kilka godzin a dni, by zaprowadzić weterynarza do wszystkich wsiowych Azorów i Burków.
Na wersję psiego kolędowania nie zgodzili się także weterynarze. Owszem, zaszczepią, ale tylko zbiorowo lub w lecznicy. Nie trzeba tu dodawać  że niezaszczepiony pies niczym nie różni się od bezdomnego. Może tylko tym, że nie ugryzie gospodarza, jeżeli oczywiście wcześniej się nie wścieknie. Z żalu, że jest gorszy od zaszczepionych kolegów.
O sterylizacji i kastracji bezdomnych czworonogów w gminie nie dyskutowano, bo to dyshonor dla zwierząt domowo-oborowych, czyli inwentarza. W takiej sytuacji byłoby najlepiej, gdyby miejskie kocury przeniosły się w okolice Mińska. A wtedy rzeczywiście miasto zjedzą myszy i szczury. Za wszystkie grzechy wobec mniejszych braci.

Numer: 2010 07   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *