W Janowie i Barczącej

Cztery godziny trwało medialne oblężenie lotniska w Janowie, gdzie w środę 17 sierpnia gościł premier Marek Belka. Mimo zaproszenia, dziennikarze musieli się zadowolić kilkoma zdjęciami lądującego MIG-a. My mieliśmy więcej szczęścia...

Belka z chołotą

O wizycie premiera dowiedzieliśmy się już tydzień wcześniej. Informował oficer prasowy 23 Bazy, prosząc o punktualne stawienie się przed bramą lotniska. Byliśmy przed 10.00, ale wciąż przed bramą. W niecałą godzinę pojawił się łysy facet w czarnym, szczelnie dopiętym garniturze. Po szczegółowej kontroli „borowca” na płycie byliśmy dopiero przed południem. MIG z premierem na pokładzie właśnie startował, a tuż za nim poleciał kpt. Witold Sokół, krążąc nad lotniskiem pokazówki dla vipów.

Dziennikarze mediów centralnych wietrzyli sensację, bo niby dlaczego – mimo zaproszeń – traktowani są per noga. Wszystkim i wszystkimi rządziła szefowa gabinetu premiera – dama w nieco znoszonej, ale za to wyzywającej czerwieni. Borowcy chodzili po jej sznurku, ale horror rozpoczął się na 5 minut przed lądowaniem MIG-a z Belką. Wszystkich wyproszono z płyty lotniska, zakazując robienia zdjęć z bliska. Udało się ich zmylić i mamy premiera w kombinezonie, opowiadającego generałowi Targarzowi o pierwszej odrzutowej podróży. - Wszystkich proszę do autokaru. Jedziemy do bazy w Barczącej – usłyszeliśmy głos nie znoszący sprzeciwu. Nasz starosta, burmistrz i wójt postawili się i pojechali do jednostki własnymi autami, upewniając się, że zostaną tam wpuszczeni przez naszych żołnierzy. I znowu mieliśmy szczęście, bo reszta dziennikarzy została z częścią „borowców” i ich szefową na lotnisku.
A w Barczącej – inny świat. Rozluźniony premier zwiedził najpierw salę tradycji 1 PLM „Warszawa”, by za chwilę wcielić się w mentora i darczyńcę.
- Witam lotników, elitę polskiego wojska i zgromadzoną, że tak powiem, cywilną chołotę – rzekł z rubasznym uśmiechem. Wojskowi rozglądali się na boki, chołota z wiceministrem MON omal nie padła z wrażenia, a Belka z filuternym uśmiechem tłumaczył powody swojej pielgrzymki do Mińska. Po pierwsze chciał złożyć życzenia z okazji święta wojska, po drugie musiał obejrzeć natowską bazę, a po trzecie jeszcze jako premier chciał się przelecieć MIG-iem. W zamian za tę przyjemność obdarował dowódców bazy i eskadry prezentami (pucharami i obrazami), a kadrze oficerskiej zafundował albumy. Wyróżnił przy tym pilota-akrobatę Witolda Sokoła, który zapewnił zebranym, że mimo sprawności w powietrzu, na ziemi jest tylko mężem swojej żony. Piloci nie pozostali dłużni, wręczając premierowi hełm z kombinezonem.
Już w czasie rautu, przygotowanego przez barcząckie kasyno, do szefa rządu dopuszczono starostę Mroczka, burmistrz Grzesiaka i wójta Dąbrowskiego. Po locie premier był tak głodny, że rozmawiał z filiżanką grochówki w ręce, ale zdążył przyjąć medal ’80-lecia Bitwy Warszawskiej i prośbę o zwrot miliona złotych na remont szpitala, które zabrał przed laty, jeszcze jako minister finansów. Pewnie nie zdąży już naprawić szkody, ale przynajmniej wie, że „cywilna chołota” pamięta. Również ta wyborcza.
Zapowiadanej konferencji prasowej nie było. Jak dowiedzieliśmy się od wtajemniczonych, siły powietrzne nie uzgodniły z biurem rządu wizyty dziennikarzy, a BOR tego nie lubi. Musi też chronić swego szefa – szczególnie w tak zmilitaryzowanym ośrodku jak lotnisko NATO.

Numer: 2005 35   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *