Na pierwszym pikniku rodzinnym MDK gwiazdami byli Kulfon z Moniką oraz Norbi, który bawił mińszczan prawie do północy, aż odezwały się telefony na policję. Tegoroczną pałacową niedzielę zdominowały pyzy i Trzeci Oddech Kaczuchy, dozorowane non stop przez stróżów prawa
Pyzo-żarcie
Wynajmowanie agencji rozrywkowych do organizacji imprez stało się w MDK faktem. Dyrektor Kalińska jest przekonana, że w ten sposób jest taniej i lepiej. Tegoroczną „Ale za to niedziela”, czyli rodzinny piknik zleciła agencji koncertowej Arena z Płońska za 12 tys. złotych. 5 tysięcy dołożyła MKRPA, więc na placu nie handlowano piwem, co wcale nie znaczy, że spragnieni nie mogli sobie ulżyć, ale było naprawdę trzeźwiutko.
Zabawa trwała siedem godzin. Z początku dominowały rozrywki dla dzieci. Labirynt zamiast ubiegłorocznej piaskownicy nie był aż tak popularny, mimo lizakowej nagrody za jego przejście. Najodważniejsi walczyli w opasłych kombinezonach, by jak najbardziej przypominać siłaczy sumo. Szkoda tylko, że tak drogo i tylko na jednej macie, ale i tak zabawy ze śmiesznymi padami na twarz nie brakowało.
Tradycyjnie pałacowe plastyczki zorganizowały plenerowy konkurs dla dzieci, które malowały wakacje swoich marzeń. Dominowało morze i góry, a nagrody zdobyli Natalia Żak, Konrad Dunajewski i Marysia Jagodzińska. Wyróżniono Paulinę Chodzik, Rafała Błażejczyka i Martynę Łokietek. Starsi odnieśli się (plastycznie) do zdrowego trybu życia. Najwyżej oceniono prace Sylwii Łobody, Michała Kopcia i Patrycji Niedziałkowskiej, a wyróżnienia otrzymali Mateusz Miśkowski oraz Elwira i Krzysztof Rawscy.
Jakoś wszyscy przetrwali łomoty zespołów tzw. młodzieżowych, a jeśli mieli dosyć – szli nad wodę lub pobliskich kawiarni. Przyszli na mistrzowskie jedzenie pyz, w którym wystartowało siedmiu śmiałków, którzy musieli być zdrowi, pełnoletni, trzeźwi i znający regulamin. To ważne, bo każdy z nich wystąpił na własną odpowiedzialność, ponieważ konkursowa pyza uznawana jest za produkt niebezpieczny. Już były przypadki nawet śmiertelnych udławień, ale nie w Mińsku, gdzie, jak widać, umiemy nie tylko bezpiecznie pić. Prowadząca imprezę Anna Mika (aktorka w... policyjnym teatrze) zagrzewa całą siódemkę do walki, przestrzegając jednocześnie, by nie łykać pyz w całości. Panowie trochę się wstydzą pałaszować przed kilkoma setkami oczu, ale nie ma rady – muszą, jeśli nie chcą wyjść na rejterów.
Rozpoczęli, a za 15 minut jeden z nich okaże się zwycięzcą. Andrzej Kozłowski pasuje po 10 pyzach, Sławomir Witkowski po 20, Andrzej Stypułkowski wepchnął jedną więcej, a jego imiennik – Mondziewski nie dał rady jednej po trzydziestce. Po 10 minutach walki prowadzi Sebastian Kowalczyk przed Andrzejem Olejniczakiem i Tadeuszem Dróżdżem. Ale to jeszcze nie koniec – Sebastianowi idzie jak po grudzie, a Andrzej jeszcze nie ma dosyć. Krzywi się, wypina, ale je. Kowalczyk odpada na 50 pyzie, Dróżdż jeszcze je, ale z 43 pyzami nie ma szans z Olejniczakiem, który zostaje mistrzem regionu z 65 pyzami w żołądku. Jednak nic się nie dzieje - pan Andrzej wstaje, bierze wygrany rower (to dla córki na prezent) i jeszcze pozuje do zdjęć. Ma zdrowie, a mieszka – o czym jeszcze zdążył powiedzieć – przy ul. Żwirowej w Mińsku. Ale to jeszcze nie koniec pyzowych zmagań, bo mistrz Olejniczak będzie reprezentował nasze miasto w mistrzostwach Mazowsza, które w tym roku odbędą się 3 września w Nowym Dworze Mazowieckim. Trzeba potrenować, gdyż najlepsi jedzą w kwadrans ponad 80 pyz, a rekord to półtorej kopy ziemniaczanych smakołyków wielkości włoskiego orzecha.
Już zmierzchało, gdy po wielu próbach mikrofonu piosenką o Big Brotherze rozpoczął swój słowno-muzyczny koncert Trzeci Oddech Kaczuchy, czyli Maja Piwońska i Andrzej Janeczko. Wszystko szło szybko, błyskotliwie i z temperamentem, ale też momentami przebrzmiale, wręcz staroświecko i trochę z nieświeżym oddechem. Ale umieli zatrzymać kilkuset już zmęczonych staczy, bo gdzie usiąść, gdy nie ma prawdziwego amfiteatru. Ławek też jak na lekarstwo, więc starsi wybrali wieczorne seriale lub grillowanie ze znajomymi. Tam przynajmniej nie namawiają do bezwzględnej prohibicji. Człowiek w niedzielę musi wypić coś mocniejszego, bo przecież nie jest zwierzęciem, by raczyć się tylko wodą.
Numer: 2005 30 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ