Jak zapowiadali, tak zorganizowali. No, może bez szczegółów, a tych było sporo. Jeszcze do czwartku mińszczanie nie bardzo wiedzieli, co ich czeka po wyświetleniu w Światowidzie kultowych filmów z bohaterem dnia. Potem nie było lepiej, choć organizatorami było wizualne medium. To nic w porównaniu do najazdu na Mińsk Mazowiecki gości z zewnątrz – głównie z Warszawy i Siedlec
Grzeszne monidła

Nawet jeśli ktoś znał firmy z Himilsbachem, nie mógł sobie odmówić darmowego spotkania z księciem natursztyków. Widownia była więc prawie pełna, a gdy ostatni kinoman wyszedł z chłodnej sali Światowidu, miał czas tylko na piwo ze swojską kanapką, by nie uronić niczego z olbrzymiej sceny. A działo się na niej przez sześć godzin niemało. Prowadzący festiwal dziennikarze TVP Warszawa – Miłka Skalska i Robert Samot dzielnie pocili się w ogniach reflektorów, zapraszając do występów wciąż nowych artystów. Mińskie trupy takich jak Himilsbach naturszczyków pokazały spektakle z ubiegłorocznej DE-HY, a siedlecka orkiestra dęta, siedleckie Caro Dance i również siedleccy Chodowiacy zagrali kawałki filmowe oraz pokazali rewię tańca nowoczesnego i ludowego.
Miński był tylko Big Band, a Zakopawer już ma niewiele wspólnego z muzyką góralską. Podobała się za to Orkiestra Dni Naszych, choć jej wokalistka bardziej pasowała do disco polo niż ambitnego folku. A może to tylko taka poza artystyczna, by rozbawić sztywnych prowincjuszy, wśród których nawet Himilsbach był tylko Iwanem – najpierw bękartem z nieznanego ojca, a potem złodziejem i pijakiem. A może utalentowanym chamem, jak o kamieniarzu, który stał się aktorem, mówił twórca jego „prawd, bujd i czarnych dziur” Stanisław Manturzewski.
– Ale to właśnie w Mińsku Mazowieckim Himilsbach ma most swego imienia – chwalił nas Ferudin Erol, reżyser „Monidła”, w którym rolę matki Iwana grała Kazimiera Utrata.
Honorowym gościem festiwalu była Barbara Himilsbachowa. To właśnie Basica (jak ją pieszczotliwie nazywał) wręczyła Henrykowi Gołębiewskiemu pierwsze w historii kina Monidło, czyli małżeński portret z Himilsbachem. Gołębiewski był wyraźnie wzruszony, ale tuż ze sceny pojechał na drugą – teatralną. Taki mezalians artystyczny w PRL-u byłby niemożliwy. Gołębiewski wygrał zdecydowanie (49% głósów), a zarobił na mińskim konkursie – 10 tysięcy złotych od dziennika Polska. Tygodnik Co słychać? chętnie ufundowałby nagrodę dla najlepszego mińskiego natursztyka, ale organizatorzy zaproponowali tylko patronat medialny.
Za rok może być jeszcze ciekawiej – oczywiście na chwałę miasta nad Srebrną. Jeśli nie będzie basenu, niech przynajmniej rozsławia nas Himilsbach. Czy to grzech mieć darmową promocję na całe Mazowsze, a może też Polskę i cały świat?
Numer: 2008 37 Autor: J. Zbigniew Piątkowski
Komentarze
DODAJ KOMENTARZ