Przed festiwalem Himilsbacha

Życiorys Jana Himilsbacha jest pełen sprzecznych faktów, których on sam nie tylko nie prostował, a wręcz siał zamęt w swej biografii. Zanim wejdziemy w atmosferę mińskiego festiwalu, który w sobotę 6 września stanie się kolejną próbą rozświetlenia mistrza naturszczyków, obudźmy wspomnienia oczami Macieja Kieryła, dla którego Iwan był wtedy biednym i groźnym odmieńcem z podwórka

Himilsbach według Kieryła

Przed festiwalem Himilsbacha / Himilsbach według Kieryła

Pierwsze spotkania były pod koniec lat 40. Mieszkałem przy ul. Świerczewskiego 52 (teraz Piłsudskiego)  obok kina „Bałtyk” – wspomina Maciej Kierył. Podwórko było zawsze zalane mydlinami. Grał w nogę z Jurkiem Bujakiem i Bohdanem Chodorskim uważając, aby się nie poślizgnąć i nie stłuc szyb w atelier Marii Sażyńskiej. Wtedy po raz pierwszy zobaczył Janka. Szedł przygarbiony, ciężkim krokiem, dźwigając parciany worek z węglem. Znikał w stróżówce, z której po pewnym czasie słychać było odgłosy libacji. Już wtedy miał skrzywiony nos i zaczerwienioną twarz.
Babcie nazywały go Iwanem i krzyczały „do domu”, bojąc się o jego zły wpływ na dzieci. One zaś miały przed nim respekt, choć nie zwracał na takich „gnojków” uwagi. W odróżnieniu od łobuziaków, Janek ich nie bił, nie zabierał piłki i świadomie nie edukował brzydkimi wyrazami.
Kiedyś, wraz z konkubentem dozorczyni wracali mocno chwiejnym krokiem, potykając się na mydlinianym poletku. Usiłowali wstać, ale tylko buksowali w śliskiej brei. Kiedy zlegli w bezruchu, dozorczyni upomniała ich pieszczotliwie: – Józiek wstań, Janek wstań, nery sobie odmrozita. Słysząc w odpowiedzi burknięcia, zmieniała ton: – Wstajeta wy sk...syny  w du..ę je..ne, bo wodą poleję. Po kilku takich zachętach na czworakach docierali do stróżówki.
– W 1956 r. miałem kumpla z uniwerku – przelatuje kilka lat pan Maciej. – Chodź do Fukiera – mówi – poznam cię z kamieniarzem z Bródna, który układa limeryki, porównując ręce swojej matki-praczki do dłoni Madonny. Przed winiarnią zobaczyli... Himilsbacha, który dyskutował z dorożkarzem. Na koźle stała skrzynka wódki, a Jasio łapiąc równowagę na  stopniu dorożki zlecał: – Jedź 10 razy na około jego”. – Znaczy kogo? – Wieszcza!!! – tu wskazał na pomnik Mickiewicza. Przekrwionym wzrokiem spojrzał na mnie: – Ty jesteś młody Kiryło, twój stary uczył mnie gimnastyki. I dorożka odjechała.
– W latach 80. mieszkałem na Powiślu przy ul. Fabrycznej. Idę do spożywczego. Z daleka widzę zgromadzenie. Na ławeczce siedzi Janek otoczony menelami w różnym wieku. Woła jakiegoś znajomego idącego drugą stroną ulicy. Ten przychodzi, daje Jasiowi pieniądze, śmieje się z jakiegoś powiedzonka i zadowolony odchodzi. W oczach żuli widzę zazdrość i podziw. Nie mogą zrozumieć, że taki jak oni, a ludzie do niego lgną i jeszcze dają forsę na gorzałę! –  z nie mniejszym podziwem opowiada pan Maciej.
Innym razem wracał wieczorem do mieszkania na II piętrze. Z pierwszego usłyszał głos Janka: – Postaw mi nogę wyżej o stopień. Nie tę k..wa, drugą!
A potem o pani docent w restauracji hotelu Powiśle, która siedziała profilem do wejścia. Janek wtedy ryknął: – Maciek! A skąd wytrzasnąłeś taką wypindrzoną raszple? Kierył zmartwiał, bo wiedział, że intruz szybko  się nie odczepi. Gdy niósł dwie setki, zobaczył... rozanieloną, wpatrzoną w Janka panią docent. Co się stało? Himilsbach powiedział jej, że z drugiej strony wygląda znacznie lepiej. Tak, miał powodzenie u kobiet. Potrafił je zainteresować, powiedzieć coś tak rozbrajającego, że darowały mu nawet chamskie zachowanie.
Ale nawet z kobietami nie lubił rozmów na temat swego zdrowia. Albo obracał je w żart, albo podawał nadzwyczajne argumenty niemocy medycznej: – Badało mnie czterech profesorów na amerykańskich maszynach i nadal nie wiedzą, skąd ta chrypa.
Miał wielki sentyment do Mińska, choć nie wspominał o tym bezpośrednio. Kiedyś nagle zapytał : – A pamiętasz te konie? – Jakie? – No te z koszar, jak galopowały na Pompkę do wodopoju i padały na mokrej kostce, na zakrętach. – A kiedy to było? – No, w 38. – Jasiu, nie mogę pamiętać, bo mnie jeszcze nie było wtedy na świecie. – A co ty mi pier... sz. Stałeś przy mnie, jeszcze dogadywałeś  „patrz, ten kary zaraz się wy... bie”.
– Lubił mojego ojca. Mówił, ze gdyby nie on, nie dokończyłby nauki – przypomina Michał Kierył. Ale na pytanie o najmilszy dzień w szkole odpowiadał: – Kiedy się spaliła.
Był świadomy swego oddziaływania na otoczenie. Często wykorzystywał to, jakby naigrawając się „z dętych balonów, którym wstawia farmazony”. Wytwarzał wokół wir, wciągający słuchaczy. Jednak ponad talentem i nałogiem przebijało wielkie ciepło i życzliwość dla ludzi. – Cóż – kończy wspomnienia pan Maciej – ani filmy, ani nawet opowiadania rozmówców nie oddają komizmu podczas bezpośrednich spotkań z Janem Himilsbachem.

Numer: 2008 35   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *