Śmieszny koniec MUTW-u

Andrus to inaczej utrapieniec, urwipołeć, a nawet łapserdak i grandziarz. Do Artura Andrusa trzeba koniecznie dorzucić dwa epitety – inteligentny i dowcipny. Taki jest w trójkowej „Powtórce z rozrywki”, w TVN-owskim „Szkle kontaktowym” i na scenie, gdy – jak sam twierdzi – przykleja się do kabaretów. Podczas wizyty w Mińsku Mazowieckim nie zdążył przywrzeć do niczego, ale wystarczyła godzina, by pałac aż zatrząsł się od śmiechu

Żart Andrusa wart

Śmieszny koniec MUTW-u / Żart Andrusa wart

Gdy wyobrażenie ściera się z rzeczywistością, może dojść do przewartościowań. Arturowi Andrusowi to nie grozi, bo już od początku utożsamiał się ze swoimi słuchaczami. Wykorzystał do tego swą przyjaciółkę Stefanię Grodzieńską, dzięki której ma predyspozycje do uniwersytetu czwartego wieku, który jest bardziej śmieszny niż stary.
- Żyjemy w najmniej banalnej części świata – spuentował swój wykład magister dziennikarstwa, by dać początek licznym przykładom śmiechu wartych sytuacji. Jak ten z cmentarza w Złotowie, gdzie na jednym z nagrobków można przeczytać: - Tu spoczywa mój mąż, który dręczył mnie wciąż. Teraz leży w grobie, ulżył mnie i sobie.
Wprawdzie rodzina owego męża sprawy w sądzie nie wygrała, ale Andrus wymyślił ciąg dalszy: - Ty tu sobie Janie spokojniutko leż. Ty dręczyłeś żonę, ona ciebie też.
- Mam zaśpiewać? Nie daj Boże – bronił się gość na prośbę urozmaicenia żartów. Gdyby usłyszał go Poniedzielski, znowu zapytałby – po co ta melodia?
Wystarczy mu jedno skrzywienie – szukanie wszystkiego, co może wywołać uśmiech. Być może oddziedziczył ten dar po babci Steni, która w wieku 87 lat rozmawiała z telewizorem, a na epitet o podeszłym wieku ripostowała, że jeszcze żadne wieko jej nie podeszło.
W ogóle Andrus całe życie obracał się wokół Steń (babcia, mama, Grodzieńska), więc wymyśli „dzień Steń” z udziałem zainteresowanych pań. Byłoby cudnie jak w Porażu, takim podsanockim Wąchocku, gdzie się urodził i spędził dzieciństwo. Nie przypuszcza jednak, że jego matka miała jakikolwiek kontakt z sołtysem Poraża.
Teraz ma ścisły kontakt ze „Szkłem kontaktowym”, które jest również czymś na kształt kabaretu polityczno-obyczajowego.
- W prywatnej TVN nie boimy się polityków, co nie zawsze jest regułą w publicznych stacjach – zdradził Andrus, przypominając jak za czasów prezesa Kwiatkowskiego wycięto z jego zapowiedzi wszystkie dowcipy. Co innego program na żywo, który jest oddechem od stęchłej polityki. Z Miecugowem i Sianeckim doskonale się tam bawi, ale wciąż tęskni do... Kołobrzegu, do piosenek wojskowych.
- Takich metafor ktoś normalny by nie wymyślił, a najlepszy był Przymanowski, ten od „Czterech pancernych” – wspomniał Artur Andrus, rzucając w publiczność cytatami w stylu: (...) pomyśl o Polsce, pomyśl o dziewczynie i z paru szkopów nieboszczyków zrób. A co mówi wojskowy, wracając do domu? - Obiad, naprzód. A na imieninach dzieci? – Cukierki... rozprowadzić.
Śmieszyć może wszystko, nawet trawy z Iławy, obornik o zapachu waniliowym czy potrawy orientalne jak u mamy. Andrus jest wrażliwy na dowcipy jak Haszek, ale to nic dziwnego, bo Szwejk maszerował również przez jego rodzinny Sanok.
Mimo radia i telewizji, wciąż największą miłością Andrusa są kabarety. Mówił o ich poziomie, rozwoju i atmosferze występów jak zakochany znawca. Z tej miłości przykleja się do grup rozśmieszaczy od studiów na UW i wciąż jest zafascynowany ich różnorodnością, bo – jak twierdzi – nie ma czegoś takiego jak narodowe poczucie humoru. Wspomniał również o swoim programie „Tylko ty” i współpracy z Andrzejem Poniedzielskim, który w życiu jest tak samo flegmatycznie poetycki jak na scenie.
Lubi też pisać, ale ktoś powinien go do tego zmusić. Tak powstały „Popisuchy”, które omija w księgarniach ze względu na okładkowy portret autora.
Wciąż inspiruje go radio, a po 14 latach pracy w Trójce – mimo ciągłych zmian ramówki – nadal czuje się tam dobrze.
Na scenie nikogo nie udaje. Nie ma takiej potrzeby, gdyż sam Bardini przyznał, że nawet najbardziej niesceniczne zachowanie może się spodobać publiczności. Trzeba mieć w sobie to coś, co ludzie kupią. Mogą również pomóc, przysyłając zabawne teksty z polskich ulic, sklepów, murów i cmentarzy. Andrus na pewno niczego nie zmarnuje.
Pod koniec wykładu gość wyraźnie się śpieszył, bo o 13:00 miał audycję w radiu. Nie było więc czasu na kuluarowe umizgi i autografy, które są w zwyczaju niektórych studentek MUTW. Może dlatego nie spodobały się im życzenia Andrusa, by trafiły ogryzkiem w wiadro. Nie trafią, bo taki metaforyczny żart tylko Andrusa wart. No, może jeszcze Poniedzielskiego, kabareciarzy i fanów pełnowymiarowego dowcipu.

Numer: 2008 25   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *