W mińskim szpitalu

Nikt nie chce zachorować na święta, ale może to się przydarzyć każdemu. Nawet dyrektorowi mińskiego SP ZOZ, który właśnie przebywa na zwolnieniu lekarskim. Nie będzie więc na najbliższej sesji rady powiatu, zaplanowanej dyskusji o kondycji szpitala i szansach wydźwignięcia go z finansowej i kadrowej choroby

Chorzy z leczenia

W mińskim szpitalu / Chorzy z leczenia

Ostatnie posiedzenie rady społecznej SP ZOZ w Mińsku Mazowieckim okazało się brzemienne w skutkach. Po burzliwej dyskusji większość członków rady z przewodniczącym Antonim J. Tarczyńskim wyraziła votum separatum wobec dyrektora Sobolewskiego. To tylko opinia, bo uchwały w sprawie zwolnienia go z obowiązków może podjąć tylko zarząd powiatu. Ale ten czeka, jakby uważał, że ZOZ bez przebywającego na „chorobie” dyrektora uzdrowi się sam.
– Placówką kieruje dyrektor Poziemski, nic złego się nie dzieje, a okres przedświąteczny nie służy radykalnym decyzjom - tłumaczy starosta Tarczyński. Wyjaśnia również, że zarząd nie podjął jeszcze żadnej uchwały oprócz znanej z sesji krytycznej oceny gospodarki finansowej ZOZ-u.
Tymczasem niektórzy dziennikarze wyciągają na światło dzienne rewelacje, których w ogóle nie było i nie ma.
Jak funkcjonuje szpital, nietrudno sprawdzić. Szczególnie na internie pozbawionej ordynatora i mającej dwóch lekarzy do obsługi setki chorych i tych na izbie przyjęć. Nic, tylko zachorować, jak to się zdarzyło naszej czytelniczce z gminy Latowicz.
W piątek, 14 grudnia pokłóciła się z mężem i zażyła 50 tabletek leków uspokajających, popijając je alkoholem. Zdarza się, ale to, co zaszło w karetce i na oddziale wewnętrznym zdarzyć się nie powinno. Pani Beata twierdzi, że już w karetce potwornie ją szarpano, a na sali trzech mężczyzn przywiązało ją do łóżka jak jakąś psychiczną. Na ich oczach pielęgniarki zdjęły jej spodnie, włożyły do pochwy cewnik i ubrały w pampersa. Potem nie mogły znaleźć żyły, więc kłuły aż do skutku.
- Na moje prośby, by mnie rozwiązały, padły obelgi - ty k..., ty szmato, jak nie będziesz grzeczna, wywieziemy cię do Pruszkowa. Była tak mocno pokłuta i skrępowana, że ręka spuchła jak bania. Wreszcie (po 6 godzinach) ją rozwiązały, ale po deklaracji wyjścia ze szpitala na własne żądanie, zastraszyły policją. Nie zlękła się i po sześciu godzinach cierpień sama opuściła oddział. Wolała wziąć drogą taksówkę, niż za darmo znosić poniżanie i obrażanie.
- Musiałam o tym powiedzieć, by przestrzec innych, co może ich czekać w mińskim szpitalu. Czy ja wyglądam na k... i szmatę? - pani Magda nie może powstrzymać łez, a pokaleczona i posiniaczona ręka przypomina jej każdą chwilę udręki.
Doktor Trzciński, który feralnego piątku wiózł naszpikowaną lekami kobietę twierdzi, że w karetce nikt nie naruszył jej godności. Była pobudzona, gdy oddawał ją w opiekę kolegów na izbie przyjęć. Wiemy, kto „opiekował” się panią Beatą na internie, ale spuśćmy zasłonę milczenia, bo nie chodzi tu o to, by kopać leżącego, a pomóc mu zrewidować tak nieludzkie traktowanie pacjentów. Gdy za dużo w nas gniewu, powinniśmy mieć trochę wstydu, a ten - jeśli relacje pani Beaty są prawdziwe - jest wielki. Tylko dlaczego miałaby kłamać...

Numer: 2007 51   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *