Samo życie

Nasi czytelnicy przeważnie narzekają, ale czasami przydarzy im się coś, co wywoła odruch szczerej radości. No i jak tu nie wierzyć w ludzką, bezinteresowną pomoc, czytając zwierzenia naszej czytelniczki prosto z... przedszkola

Skok przez płot

Samo życie / Skok przez płot

Szanowny Panie Redaktorze. Opiszę Panu swoją przygodę, którą niedawno przeżyłam – pisze do nas pani Renata. – Otóż razem z koleżanką i swoim małym synkiem poszłam do przedszkola po jej córkę.
Ponieważ przedszkole ma ładny, pełen atrakcji ogródek, dzieci za naszym przyzwoleniem pobiegły tam pobrykać. No i dwie radosne mateczki w swej beztrosce igraszek z przychówkiem zapomniały, że przedszkole kiedyś zostanie zamknięte. Domyśla się Pan, co się stało? Tak. Zostałyśmy tam uwięzione razem z dziećmi. Przedszkole, niczym twierdza - dokładnie pozamykane, ni żywego ducha wewnątrz, żadnej, choćby najmniejszej dziury w ogrodzeniu, brama uzbrojona po zęby w ostre szpikulce. Początkowo ogarnął nas śmiech, że dałyśmy się tak zaskoczyć. Ale po chwili poważnie zastanawiałyśmy się, jak my wyjdziemy z tego więzienia? Przechodnie obrzucali nas obojętnym wzrokiem i mknęli dalej. A czas płynął. Straży miejskiej nie widać, numeru do niej nie znamy, telefon komórkowy prawie wyładowany. Co tu robić? Próbowałyśmy wspinać się po ogrodzeniu, ale wspomniane kolce skutecznie nam to uniemożliwiały. Dzieci zaczynały dostrzegać tragizm tej sytuacji i przerażone wizją spania na przedszkolnej ławce, zaczęły płakać. Nagle nadeszło wybawienie w postaci trzech postawnych panów. Normalnie to zeszłabym im z drogi, ale w tej sytuacji poczułam ulgę, że są tak zbudowani.
Po konstrukcji z ławek i ławeczek weszłam na ogrodzenie, a w zasadzie - wgramoliłam się, bo nie należę do drobnych i zwinnych kobiet. Po drugiej stronie płotu czekały na mnie dwie pary silnych ramion. Musiałam jeszcze jakoś ominąć te przeklęte bolce ogrodzenia. Natychmiast w pamięci przywołałam obraz Azji Tuchajbejowicza, ale zebrałam się w sobie i cudem uniosłam się ponad to przeklęte ogrodzenie. Koleżanka już podawała wózek i dzieciaki. Potem ona przelazła przez bramę - ma dłuższe nogi, więc poszło jej to sprawniej.
Mam świadomość, że bez trzech panów na M - Marcina, Mariusza i Michała, bo tak nazywali się nasi wybawcy - jeszcze długo mogłyśmy tam tkwić. Dlatego, jeśli mogę, to bardzo proszę na łamach Co słychać? w moim imieniu podziękować tym panom. W tym całym zamieszaniu nie pomyślałam nawet, że mogłyśmy ich chociaż zaprosić na kawę, ale refleksja przyszła dużo później. Łączę wyrazy szacunku i pozdrawiam – kończy swą opowieść pani Renata.
- Małe, a jakże cieszy – chciałoby się spuentować. Można inaczej, ale nas najbardziej ucieszą listy z jeszcze ciekawszymi historiami. Zapraszamy na łamy.

Numer: 2007 31   Autor: (jzp)





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *