Sokół tygodnia

Utarło się, że święta jako czas wolny od pracy służyć ma odpoczynkowi. Czy tak jest naprawdę? Już przedświąteczny tydzień daje się we znaki paniom domu. Generalne porządki, wielorakie zakupy, przygotowanie jadła na Wigilię i święta oraz szykowanie prezentów i wysyłanie kart świątecznych do całej rodziny i znajomych – takie nagromadzenie zajęć i sporadyczna pomoc rodziny powodują potworne zmęczenie gospodyń. A one w jakiejś dziwnej gorączce na czas kończą tysięczne zajęcia, nakrywając stół bielusieńkim obrusem z siankiem pod nim i opłatkiem na półmisku, nie zapominając o przystrojeniu choinki i ułożeniu pod nią prezentów. A czy w święta znajdą czas na wypoczynek?

Świąteczny oddech

Sokół tygodnia / Świąteczny oddech

Nastrojowy Grzesiak
Burmistrz Zbigniew Grzesiak już okrył się legendą niezniszczalnego wodza Mińska. Okazuje się, że prywatnie jest tak zwykłym człowiekiem, jak każdy z nas. Nie wie, jak spędzi święta, niczego nie planuje, a bal sylwestrowy jest tak odległy, że nawet o nim nie pomyślał. Niech się bawią młodzi! A on może pójść do teatru. Sam nie kupuje prezentów, bo tego nie umie. Od tego jest babcia, czyli żona, a on jest od stwarzania nastroju do ich wręczania i potem do końca świąt. Wygrane wybory to nie pretekst do triumfalnych podróży. W święta trzeba się wyluzować, odpocząć od wyborczego młyna i pogoni za zwycięstwem.

Rodzinny Soszyński
Rodzinne święta zapowiadają się u burmistrza Kałuszyna Mariana Soszyńskiego. Będzie tradycyjnie - mówi włodarz miasta. - Ilości potraw nie liczymy, ale zwykle na stole jest ich około 12. Na pewno znajdzie się ryba, śledzie pod różną postacią, a także kapusta z grzybami. Pod choinką oczywiście prezenty, które przygotowują dla siebie nawzajem wszyscy członkowie rodziny. - Jesteśmy bardzo rozśpiewaną rodziną, więc po wieczerzy na pewno będzie czas na wspólne śpiewanie kolęd. Nadchodzące święta dla rodziny Soszyńskich będą stały już tradycyjnie pod znakiem podróży. – Będziemy w odwiedzinach u rodziny żony, która mieszka dość daleko, a święta to taki czas, czasem jedyny, kiedy można pobyć z bliskimi – wyjaśnia Soszyński.

Radzio-Mikołaj
Już niedługo będzie można zobaczyć w czerwonym kubraku i takiej czapce, a także z bujną białą brodą Krzysztofa Radzio, wójta gminy Dobre. - Moje dzieci są już duże, ale kiedyś często przebierałem się za św. Mikołaja. W tym roku będziemy w święta u rodziny, gdzie są małe dzieci, i pewnie znów przywdzieję czerwony strój. Wigilia u Radziów będzie zgodna z polską tradycją. Na stole będzie barszcz, ryby oraz ulubiona przez głowę rodziny kapusta z grzybami (które wcześniej rodzinnie zbierają). Kto będzie przechodził obok domu wójta, nie usłyszy kolęd śpiewanych przez rodzinę: – Jakoś nie mamy takiej tradycji, aby śpiewać kolędy, a i nikt nie ma specjalnego do tego talentu – wyjaśnia Radzio. Jednak i tak będzie ciepła, świąteczna atmosfera.

Z wizytami
Wigilia u wójta gminy Cegłów Krzysztofa Miklaszewskiego jest spędzana w gronie rodzinnym. Małżonkowie pełnią rolę Świętych Mikołajów, a dzieci rewanżują się im drobnymi upominkami. W zbiorowym kolędowaniu wokalistą jest pani domu, reszta dzielnie jej wtóruje. Przy znośnej pogodzie jest wyprawa na pasterkę. Kilkanaście osób przewija się przez świąteczny dom Miklaszewskich, oni też składają wizyty znajomym. Najważniejsza jest wyprawa do mamy, potem na działkę i spacery. Nie ma więc okupowania stołu i mozolnego trawienia nadmiaru posiłków. Dzięki temu wójt gminy Cegłów może od razu po świętach zakasać rękawy i brać się do roboty, bo kolejna sesja jeszcze w tym roku. I sylwester – trzeba się będzie gdzieś pokazać.

Tradycjonalista
W stanisławowskiej gminie od początku samorządności wójtem jest Wojciech Witczak – w sprawach ekonomicznych zdecydowany radykał, a w domu - konserwatysta. Święta spędza tradycyjnie. – Wigilia to 12 posiłków i talerz dla zagubionego wędrowca. Potem kolędowanie, któremu przewodzi głowa rodziny i podchoinkowe prezenty. Tu ujawnia się inwencja pani Witczakowej i jej mamy, która święta w tym domu opuściła tylko 3-4 razy w ponaddwudziestoletniej tradycji. Jak zwykle pan domu robi zakupy świąteczne z konieczności, ale na tyle szczęśliwie, że czytając je z kartki, nie myli się. Resztę załatwia kobiecy spryt w zarządzaniu domem. Wigilia w domu Witczaków ma swoją atmosferę. Wójt zaczyna kolędowanie, córka akompaniuje mu na fortepianie, a rodzina chóralnie wtóruje. Alkoholu na stole nie brakuje, tylko nikt z niego nie korzysta. Nie pasuje on do ogólnego nastroju, którego uroczystość ciepłem i blaskiem ozdabia kominek rozpalony z pierwszą gwiazdką. Sylwester, jako zabawa, w tym roku nie jest brany pod uwagę. No, chyba że zajdą jakieś nieprzewidziane okoliczności, czyli goście, którym nie odmawia się niczego.

W gronie rodzinnym
U Świątków na Stankowiźnie, w Mińsku Mazowieckim, Boże Narodzenie to naprawdę święto rodzinne. Już na wieczerzę wigilijną do babci Heleny ściągają synowie z żonami i córki z mężami. Do tego dochodzi oczywiście kilkoro wnucząt. Jest gwarno i wesoło, a przy tym kulturalnie i spokojnie. Dziadek Marcin corocznie dba, żeby wieczerza odbywała się na pachnącym sianku, które obowiązkowo przywozi ze swoich stron rodzinnych zza Latowicza. Ale przed wieczerzą córki z wnuczętami zdążają ustroić okazałą choinkę, pod którą podłoga zostaje przez św. Mikołaja zakryta stosem prezentów. Z nastaniem wieczoru jest już przygotowana „wigilia”. Wszyscy zajmują miejsca przy stole. Dziadek Marcin wzywa wszystkich do wspólnej modlitwy, a następnie błogosławi, jako ojciec rodziny, obecnych i potrawy, które będą spożywane. Następuje dzielenie się opłatkiem i składanie wzajemnych życzeń. Po kolacji i przerwie wszyscy z powrotem gromadzą się przy stole. Jeden z wnuczków odczytuje prezenty, które roznoszone są przez pozostałych do adresatów. O północy większość członków rodziny idzie na pasterkę do parafii ks. Mariana. Dzień Bożego Narodzenia i dzień św. Szczepana są dniami rodzinnego odpoczynku u Świątków. Są rozmowy, opowiadania, dowcipy, gry oraz spacery. Najstarszy syn Świątków Marcin powiada, że święta w gronie rodzinnym dają mu najwięcej relaksu, tylko przy tym nie należy się objadać i opijać - dopowiada. Na drugi dzień świąt, w godzinach wieczornych wypoczęta rodzinka rozjeżdża się. W domu pozostają dziadkowie, zadowoleni z przyjęcia w ich podwojach dzieci i wnuków. Świadkiem spotkania rodzinnego pozostaje choinka, która stać będzie do „Gromnicznej”.

Urok tradycji
Wspominając młode lata, zapomina się o bolesnych sprawach, a w pamięci pozostają zdarzenia radosne. Do nich zalicza się tradycja wigilijna i świąt Bożego Narodzenia. Uczestniczyliśmy z bratem w wielkich przygotowaniach do świąt. Był to dla nas radosny tydzień, czuliśmy się wtedy bardzo ważni, bo co chwila byliśmy do czegoś potrzebni. Napięcie nie opadało aż do chwili, kiedy po wigilijnej kolacji dostawaliśmy choinkowe prezenty. Zgadywaliśmy głośno i z udawanym namysłem, kto był ich sprawcą. Potem poznawaliśmy w nich rękę mamy, co obwieszczaliśmy zgodnym chórem, a jej załzawione oczy mówiły więcej, niż można oddać słowami. Dorośli szli na pasterkę, a my przymierzaliśmy stroje ze świątecznych podarków i przytulając je, zasypialiśmy szczęśliwi.
Następnego dnia dom zaroił się od gości. Po zaspokojeniu głodu miejsce za stołem stawało się dla nas uciążliwe. Nie lubiliśmy zawodzenia ciotek, które kaleczyły kolędy (nasza mama śpiewała cudnie) i coraz głośniejszych rozmów mężczyzn. Wymykaliśmy się na górkę i ślizgaliśmy się na sankach aż do zmroku. Po powrocie zastawaliśmy wszystkich przy stole, zjadaliśmy szybki posiłek i biegliśmy na stryszek, gdzie przy blasku świecy oglądaliśmy książki, jakie dostaliśmy w prezencie od gości.
Dzień św. Szczepana był kontynuacją świątecznej uczty oraz wizyt rodzinnych i sąsiedzkich. Nie uczestniczyliśmy w nich, lecz pomagaliśmy mamie w doprowadzeniu domu do ładu. Od dzieciństwa mieliśmy jedno życzenie, by święta spędzać tylko z rodzicami. Uświęconych tradycją spędów rodzinnych jakoś nie mogliśmy zaakceptować i ta niechęć została mi po dzień dzisiejszy.

Dziecięca dyktatura
Celebrowanie co roku w ten sam sposób świąt Bożego Narodzenia z czasem pachnie rutyną i w rezultacie wynudzi się człowiek niezmiernie – narzeka pan Marek. Co roku nawet ozdoby na choinkach zawisną te same, bo nie sposób kupować nowych, a zwyczaj klejenia łańcuchów i wycinania cacek zaniknął całkowicie, co pozwala producentom tych bubli odpustowych zarabiać. Wybór prezentów jest za to nieproporcjonalnie duży w stosunku do zawartości przeciętnego portfela.
Innowacją wigilijnej kolacji są ostatnio pieczone mięsa, ale nie wszyscy są w stanie do tego się dostosować. Tak więc nawet menu pozostaje niezmienne i powtarzalne jak co roku. Pojechałoby się gdzieś w obce kraje i obyczaje, ale bez dzieci. Ale one przecież czekają na tę choinkę i na to, co pod nią znajdą. Dopóki człowiek jest dzieckiem, wszystko go cieszy, a powtarzalność tradycji i rytuału daje dziecku poczucie bezpieczeństwa. Tym bardziej, że wtedy w domu przeważnie jest cała rodzina w komplecie. A to coraz ważniejsze, biorąc pod uwagę wzrastającą ilość ojców – pracoholików. Tak więc wylegujemy się na kanapach i fotelach, objadamy makowcem babcinego wypieku, dojadamy rybę po grecku z wigilii... i marzymy o nierealnym wypadzie w góry!
Otóż, jest taka możliwość. Wprawdzie trwa krótko, bo tylko w momencie, kiedy nasze dzieci stają się prawie dorosłe, a zanim urodzą się wnuki. Bo jak już pojawiają się w rodzinie nowe dzieci, to dziadkowie są niezbędni, właśnie dla podkreślenia całości i zwartości szeregów rodzinnych. No i prezentów pod choinką jest więcej. Poza tym, staremu człowiekowi już nie w głowie wędrówki po ośnieżonych dolinach.

Wbrew obyczajom
Jesteśmy małżeństwem od 40 lat. Poznaliśmy się w górach, w schronisku, na hali Gąsienicowej. Obiecaliśmy sobie, że każde święta przez całe życie, dopóki zdrowie pozwoli – spędzać właśnie tam. I dotrzymaliśmy słowa, może dlatego mamy tylko jedno dziecko, bo kiedy nasza córka miała 7 miesięcy, wyjechaliśmy tradycyjnie razem z nią. To jednak było meczące nie tylko dla nas. W schronisku są warunki raczej spartańskie. To był ryzykowny wyjazd. Nasza córka też pokochała góry i odkąd dorosła, spędza święta na swój sposób. A my, jak zawsze, właśnie już zaczynamy pakować plecaki i planować tegoroczne spotkania w schronisku. Dzięki temu jesteśmy w dobrej kondycji, nie mamy dodatkowych wydatków. W domu nie trzeba sprzątać igieł po osypującej się choince ani zmywać talerzy po gościach. Rodzina ma nas wprawdzie za egoistów i dziwaków, ale się przyzwyczaili i nawet skrycie zazdroszczą nam tego stylu, to nie raz daje się odczuć. Zwykle braliśmy w tym czasie urlop i pozostajemy w górach aż do sylwestra. Spotykamy tam co roku kilkoro tych samych przyjaciół, z którymi cały rok się nie widzimy. Nie ma nic piękniejszego, jak rozgwieżdżone niebo nad górami - w noc wigilijną! I tradycji staje się zadość, właściciele schroniska dbają o specjalny nastrój i wigilijną kolację, a jak pięknie śpiewają wszyscy kolędy... Będzie nam smutno, gdy już dojść na halę kiedyś będzie zbyt trudno.

Numer: 2006 51   Autor: (bak, jot, fz, syl, pd, jzp)





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *