Maria jest skromną, kompetentną i życzliwą wszystkim pracownicą jednego z samorządów w powiecie mińskim. Do stolicy powiatu dojeżdżała codziennie z Latowicza, gdzie mieszkała z mężem i 15-letnią córką. Jeździła już tak przez 15 lat, aż do tragicznego piątku 25 lutego br.

Krew na śniegu

Maria skończyła pracę w gminie i postanowiła odwiedzić chorego ojca. W mińskim szpitalu spotkała się też z siostrą i szwagrem, który chciał ją odwieźć do domu. – Pojadę autobusem, jak zwykle – odmówiła Maria, nie chcąc narażać rodziny na fatygę. Autobus wyjechał z Mińska Mazowieckiego o 18.00, by po 50 minutach (było dość ślisko) dojechać do Latowicza. W Budach Wielgoleskich wsiadł do niego Przemysław K. Dla niepoznaki kupił bilet dalej – tak twierdzi kierowca autobusu – ale wysiadł na tym samym przystanku co Maria.

Maria Nigdy nie patrzyła obcym mężczyznom prosto w oczy, ale tuż po wyjściu z autobusu coś ją tknęło. To ten młody facet świdrował ją oczami, jakby czegoś chciał. Myślała, że chce zapytać o drogę, ale tamten się odwrócił i poszedł w swoją stronę. Do drogi na Dębe Wielkie Małe towarzyszył Marii 15-letni chłopak, potem została sama. Robiło się coraz ciemniej. - Aby do ulicznych lamp – pomyślała przyśpieszając kroku.
Nagle usłyszała przed sobą skrzypienie śniegu. Ktoś szedł wprost na nią. Zanim pomyślała, kto to może być, już leżała na śniegu. Silna ręka zacisnęła się na jej gardle, a druga...
- Dam ci wszystko... pieniądze, ale nie rób tego – wydusiła z siebie. Nie słuchał – zrobił, bijąc ją po głowie kułakami. A potem parasolką (zostały tylko druty), cały czas pytając, czy go poznaje. Nie przyznała się, więc zaczął ja ciągnąć, jak się później okazało, w stronę rzeki. Nie broniła się, już nie miała siły nawet mówić, że go nie rozpoznaje...
Paweł czekał na żonę przy oknie. Wiedział, że przyjedzie autobusem, ale nie wiedział, o której godzinie. Zadzwonił telefon. To siostra Marii pytała, czy już jest w domu. – Może coś się stało? – pomyślał. Była już prawie 21.00, gdy zaniepokojony wyszedł przed dom, a potem na drogę. 300 metrów od zabudowań zobaczył „orła” w śniegu (miejsce gwałtu), a 50 metrów dalej, w rowie - ciemny kształt. To była Maria. Jeszcze żyła...
Samochodem sąsiada zawiózł ją do mińskiego szpitala. Była nie do rozpoznania (spuchnięta głowa, rany na całym ciele), a na ręku nie miała zegarka, obrączki i pierścionków. Położono ją na chirurgii wśród innych chorych, bo oddział nie ma izolatki. - To prawda, pacjentka miała kontakt z innym, ale wszyscy podeszli do niej ze zrozumieniem - twierdzi ordynator Jacek Ruciński. Nie wydał oficjalnego zakazu odwiedzin, ale wpuszczano tylko tych, których aprobowała Maria.
W sobotę 5 marca wyszła ze szpitala w zadowalającym – jak twierdzi ordynator – stanie fizycznym. Gorzej z psychiką, ale specjaliści doszli do wniosku, że teraz Marii potrzebny jest przede wszystkim spokój, a ten może jej zapewnić tylko dom i rodzina.
Kim jest seksualny oprawca? Wychował się w Latowiczu u dziadków. Po wyjściu z autobusu zmylił czujność Marii, idąc w kierunku swego domu. Potem skręcił i zaszedł 44-letnią kobietę od przodu, zagradzając jej ucieczkę do domu. Zabrakło 300 metrów, a właściwie sto, by z okna dostrzegł ją mąż. Przemysław K. ma 28 lat, żonę i dwoje dzieci. Co mu się stało w ostatni piątek lutego, bo – jak donoszą nam czytelnicy – tego dnia dostał seksualnego amoku? Wcześniej przestraszył dziewczynę w Wielgolesie, ale ta schroniła się w kościele. Latowicki gwałt to też przestroga dla kobiet w każdym wieku i znajdujących się nawet wśród swoich, niedaleko od domu. Już nie można ufać nikomu, więc normy bezpieczeństwa muszą być zaostrzone.
- A takiemu zboczonemu oprawcy to i dożywocia za mało. Głowa albo ja... na pieniek i po wszystkim – mówią latowiczanie.
- Tym bardziej, że zapowiedział, iż to samo zrobi z naszą córką – dodaje mąż Marii.
PS. Imię bohaterki artykułu zostało zmienione.

Numer: 2005 11





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *