Nasze portfele

Wyobraźmy sobie, że nagle ktoś wyrzuca nas z pracy i daje na życie 40 proc. pensji. Katastrofa? Taki szok może czekać każdego, kto nie zadba o przyszłość we własnym zakresie, zdając się jedynie na dwa obowiązkowe filary systemu emerytalnego

Przetrwać katastrofę

Nasze portfele / Przetrwać katastrofę

Już dzisiaj powinniśmy zacząć uzupełniać emerytalny deficyt dochodów. Zaczynając wcześnie, można to zrobić kosztem niewielkich wyrzeczeń. Przeanalizujmy to na przykładzie. Magda zarabia 2700 zł netto, pracuje od 8 lat. Za 35 lat przejdzie na emeryturę. Jej ostatnia pensja może wynieść ok. 5800 zł, a świadczenie emerytalne zaledwie 2300 zł. Jaką kwotę musiałaby dzisiaj odkładać, by za 35 lat przejść na emeryturę bez uszczerbku dochodu?
Wszystko zależy od tego, gdzie odłoży te pieniądze. Jeśli zdecyduje się na nieoprocentowane konto w banku, wówczas musiałoby to być prawie 2000 zł miesięcznie. Sytuacja bez wyjścia? Niekoniecznie. Decydując się na oszczędzanie np. w funduszu inwestycyjnym lokującym pieniądze w akcjach może zredukować swoją miesięczną wpłatę do 215 zł! To zaledwie 8 proc. aktualnych dochodów netto, a wraz ze wzrostem pensji udział ten będzie się zmniejszał.
Magda jednak nie widzi dzisiaj potrzeby oszczędzania. - Zacznę za 10 lat - mówi. Wtedy będzie znacznie trudniej. Minimalna kwotą jaką będzie wówczas musiała odłożyć co miesiąc, by zafundować sobie miękkie lądowanie na emeryturze to 620 zł. Nawet przy wyborze optymalnej strategii inwestycyjnej. Jest jeszcze druga strona medalu. Gdyby Magda zaczęła oszczędzać w wieku 23 lat, czyli w momencie rozpoczęcia pracy, wówczas wystarczyłaby co miesiąc kwota... 60 zł. To nie czary tylko danie złożone z dwóch składników: czasu i procentu składanego.
Dwa filary emerytalne koniecznie trzeba wesprzeć trzecim. Także dlatego, że nie są one skonstruowane optymalnie z punktu widzenia długoterminowego oszczędzania. W ZUS, do którego trafia co miesiąc nieco ponad 11 proc. naszej pensji, składki procentują w symbolicznym tempie. Wskaźnik ich waloryzacji to 3/4 wzrostu płac w gospodarce.
OFE inwestują w akcje średnio 30 proc. swoich aktywów. To zbyt konserwatywna strategia dla osób, które mają do emerytury 20 czy 30 lat. Co więcej, składki obarczone są prowizjami, które są często dwa razy wyższe niż w funduszach inwestycyjnych. Czy można liczyć na wprowadzenie bardziej agresywnych funduszy emerytalnych przeznaczonych dla młodych osób? W sytuacji, gdy państwo ma spore potrzeby pożyczkowe jest to mało realne. OFE kupując obligacje są istotnym dostawcą kapitału dla budżetu. Kapitał krąży z jednej państwowej kieszeni do drugiej, a przyszli emeryci tracą okazję do wyższych zysków.
Gdyby Państwo pozwoliło nam samodzielnie inwestować środki, które przymusowo trafiają do ZUS i OFE, oszczędzilibyśmy setki tysięcy złotych. Osoba, która dzisiaj zarabia 2000 brutto i będzie pracować jeszcze 42 lata zbierze w dwóch filarach ok. 650 tys. zł. Gdyby te same pieniądze zainwestowała samodzielnie, mogłaby liczyć na 1,9 mln zł!
W perspektywie 10, 20 czy 30 lat zmienia się definicja ryzyka. Ryzykowne jest inwestowanie pieniędzy w instrumenty dłużne i wszelkie „bezpiecznie” lokaty. Nie dlatego, że możemy stracić, ale dlatego, że osiągniemy zysk zbyt mały w stosunku do inflacji. Znacznie bezpieczniej jest powierzyć pieniądze giełdowym spółkom - inwestując samodzielnie (jeśli mamy czas i wiedzę) lub za pośrednictwem funduszy. Praktyka rozwiniętych rynków pokazuje, że w długiej perspektywie zawsze możemy liczyć na wyższe stopy zwrotu.
Dla 20- czy 30-latka emerytura to abstrakcja. Trzeba jednak zdać sobię sprawę, że będziemy na niej przebywać znacznie dłużej niż nasi rodzice czy dziadkowie. Jednocześnie może to być jedyny okres w życiu, kiedy wreszcie będziemy mieć czas dla siebie. Warto odłożyć na tę okazję trochę pieniędzy.

Numer: 2006 30   Autor: Arkadiusz Kuć





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *