StanisławówStanisławów 490-roczny

Jeszcze nikt nie śpiewa o nim pieśni, jeszcze w duszy mieszkańców można odnaleźć ślady dawnej świetności, kiedy położony na trakcie litewskim Stanisławów rozkwitł do statusu miasta, który tracił i odzyskiwał, będąc nawet stolicą powiatu, którą ostatecznie stracił na rzecz Mińska Mazowieckiego. W wiejskości było znacznie gorzej, ale przetrwał i ma się nieźle jako stolica gminy, którą wieś ironicznie nazywa Staśkowem.

Miasto z marzeń

Trudno zgadnąć, dlaczego wójt Witczak i rada gminy przenieśli uroczystości z maja na koniec września. Na pewno nie z powodu pogody, która w naszym klimacie mogła popsuć szyki w obu terminach. Na szczęcie nie popsuła i przez dwa dni mieszkańcy mogli się uczyć dziejów swej osady nazwanej na początku dość florystycznie Ciskiem. Nie na długo, bo już jako Stanisławów doczekał się w 1525 roku parafii i rozwoju przez ponad sto lat aż do szwedzkiego potopu i zwieśniaczenia.

Też nie na długo, bo już w 1677 r. stał się miastem aż na blisko 200 lat. Niewiele brakuje, by trwał w roli wsi tyle samo, bo na przywrócenie praw miejskich na razie się nie zanosi.

Wiele z zagadek historii Stanisławowa wyjaśnił sobotni spacer po osadzie połączony z prezentacją jego dziejów. Tu brylowała zaproszona przez Elżbietę Król węgrowianka Danuta Grodzka-Wojdyna pod czujnym okiem miejscowych historyków. Najdociekliwszy był prezes Stanisławowskiego Towarzystwa Historycznego Bogdan Kuć, który ustalił powstanie budynku obecnego GOK na 1844 rok i jego rolę miejskiej karczmy. Na terenie gminy mieszkali Prądzyńscy, ale dziedzicem nie był powstaniec listopadowy Ignacy, a tylko Alojzy. Podobnie było z Lelewelami, którzy z podstanisławowskim Retkowem byli związani raczej symbolicznie i to przez Prota, a nie słynnego Joachima. Już bardziej zmysły podniecał krucyfiks z 1625 roku i granitowa chrzcielnica, które ocalały z powojennego pożaru. Potem zabytek zajmowała szkoła, komisariat policji, kino, biblioteka, a od 1984 r. mieści się tutaj siedziba ośrodka kultury. Dzięki remontowi wnętrza odzyskały swój dawny blask, który pozwala organizować uroczystości, jak złote gody czy jubileuszowe sesje rady gminy.

Obchody urodzin Stanisławowa to także obrady radnych, ale tylko z oprawą chwalebno-dziękczynną. Rozpoczęła je msza św. celebrowana przez nowego proboszcza Krzysztofa Kietlinskiego, który podzielił się myślami o nieustającej wyższości dobra własnego nad wspólnym.

Wyrazem gminnego altruizmu mogą być trzej honorowi obywatele z dawnych i obecnych lat. Taki tytuł nadano pośmiertnie Mieczysławowi Rekowi, który jak rzadko który lekarz był oddany swoim pacjentom. Dyplom i statuetkę odebrała siostrzenica doktora – Joanna Markiewicz, bo ten nie zdążył się ożenić i umarł nie dożywszy czterdziestki. Nie ma także w Stanisławowie i nie było na uroczystej sesji księdza Edmunda Jakackiego, który w latach 1984-2006 tu proboszczował, mając uznanie władz i ludu. Podobnie jak Ryszard Gnich, komendant OSP z 60-letnim stażem. Trudno było nie zauważyć gości z powiatu, a wśród nich starosty Antoniego J. Tarczyńskiego, komendanta policji Roberta Kokoszki, a ze stolicy – dyrektora Biblioteki Publicznej m.st. Warszawy Michała Strąka. Wszyscy mogli posłuchać i obejrzeć autorów trzech referatów ze Stanisławowem w roli miasta i wsi w czasach świetności i upadku, do którego w części przyczynił się także Nowomińsk ze swoją drogą żelazną.

Trudną historię okazale pokazała Katarzyna Olesiewicz, a po niej Bogdan Kuć i Maria Bronarska, prezentując powiązania rodu Lelewelów z ziemią stanisławowską.

– Powiat stanisławowski to istotna karta w naszej historii, więc życzę wam, trochę wbrew sobie, powrotu do tego miana – żartował starosta Tarczyński, obdarowując wójta Witczaka pamiątkowym ryngrafem. Ten nie wierzył w takie życzenia, ale przyjął je jako motywację do rozwoju i wspólnej radości.

Jej namacalnym objawem miał być urodzinowy piknik na rynku. Tam kulturalnym wampem była Eryka Dobosiewicz, prowadząc wirtuozowską ręką orkiestrę dętą i chóralną Lirę. Było dość ciepło jak na koniec września, więc przed sceną znalazło się wielu podziwiaczy jak nie standardów jazzu czy muzyki tanecznej po jeszcze piękniejsze szlagiery polskiego folkloru. A dla tancerzy wystąpił disco-polowy Maxel, gitarowo-keyboardowy duet z Milano, a na koniec młodzieżowe Napięcie.

Czy Stanisławów ma szansę zostać miastem i czy 10 lat mu wystarczy, by rozwinąć się jak np. Mrozy? Nie ma rzeczy niemożliwych, ale marzenia nie spełniają się same. Historia lubi powtórki, jednak trzeba jej trochę pomoc.

Numer: 40 (835) 2013   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *