Grajkowie z Wielgolasu

Już od lat nie grają po weselach. Nie ta muzyka i brak kondycji. Są jednak zapraszani na małe, kameralne uroczystości przez miłośników dawnej, ludowej muzyki. Stanisław Ptasiński, Piotr Parzyszek, Janusz Ptasiński i Roman Stępiński – to Kapela Wielgoleska. Ostatnio grała na inscenizacji Wesela Kołbielskiego w karczmie w Człekówce. I choć mają wspólnie przeszło dwieście lat, to grali tak, że nogi same rwały się do tańca

Urok dawnych wesel

Grajkowie z Wielgolasu / Urok dawnych wesel

Parę młodych przywitali marszem weselnym, a potem przygrywali, zgodnie z życzeniami reżysera, bo Stowarzyszenie Kultury Mazowsza kręciło film, którego premiera będzie miała miejsce 9 listopada w Otwocku, a potem w Mińsku.
– W mojej rodzinie grało się od zawsze – wspomina szef kapeli Stanisław Ptasiński, gdy reżyser ogłosił przerwę w zdjęciach. – Dziadek, ojciec, jego brat i siostra. Mnie nauczył grać ojciec. Co prawda on grał na gitarze, a kiedy trzeba było, to też na skrzypcach. Ja upodobałem sobie harmonię. Kiedy Rosjanie weszli do naszej wsi, grałem im „Tupaczka”. Klaskali i częstowali wódką. Śmiali się, gdy ona mnie krztusiła. Znany we wsi muzykant Ignacy Zabieliński zabrał mnie kiedyś na weselne granie. Miałem wtedy 9 lat. Bardzo mi się spodobało. Ogarnął mnie wręcz wściekły zapał do muzykowania, choć granie na weselach męczyło. Grało się od popołudnia w sobotę do obiadu w niedzielę z jedną tylko krótką przerwą. Bywało, jak na przykład w okolicach Parysewa czy Kołbieli, że muzykantów trzymano do niedzielnej nocy, bo taka była moda. Nie zawsze też częstowali. Ot, wetknęli do ręki kawał kiełbasy i piwo na popitkę, a grać kazali cały czas. Teraz muzykanci na weselach są rozpieszczani. Oni dyktują tempo zabawy, a do stołu są zapraszani niczym ważni goście – mówi z nutą żalu.
Harmonia Ptasińskiego jest na pedały i liczy sobie przeszło sto dwadzieścia lat. Roman Stępiński gra na bębenku, który też ma swoje lata, a Piotr Parzyszek – na skrzypcach. Ale grają żywo, jakby oni i ich instrumenty były świeżo ograne.
– To jest harmonia „Leonarda”. Trzyrzędowa, z pedałami. Gdy byłem podrostkiem taka harmonia była w modzie, choć kłopotliwa, bo nie można z nią było, jak z akordeonem, między stołami chodzić. Granie jednak na niej daje większą przyjemność. Chromatyczny układ, bowiem ma to do siebie, że gamy krzyżują się. Nie ma ich kolejności, bo nie idą od klawisza do klawisza. Trzeba ich szukać w trzech rzędach. Jednak dźwięk jest ładniejszy. Jakby głębszy – opowiada Ptasiński.
– Nieraz zbieramy się i na przyzbie któregoś z nas muzykujemy – wtrąca Roman Stępiński. – Zbiera się wtedy kilkanaście osób, raczej starszych i lecą po wsi słowa znanych dawniej śpiewek, jak choćby: „Siadła pszczółka na jabłoni” albo „Hej z góry, góry, jadą Mazury...”. Cichną wtedy radia, bo ludzie w Wielgolesie na tych przyśpiewkach chowani, więc mają je w duszach. Młodzi, choć się wstydzą i zastawiają nowoczesnością, też je znają, bo przecież w izbach podczas wieczernic matki śpiewały te kawałki, kolebiąc ich w kołyskach, przędąc len czy rwąc pierze – dodaje pan Roman.
Wieś nie jest duża, bo liczy zaledwie sto domów, więc wszyscy się znają i wiedzą, kto, od kogo, co robi i jak się ma. Spotykają się głównie w kościele, ale latem też w remizie, gdzie sprawiane są zabawy i rocznicowe festyny.

Numer: 2012 43   Autor: Andrzej Kamiński





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *