W Nowodworze

Grusza – jak tylko Janina sięga pamięcią – zawsze rosła opodal domu. Kiedyś matka, potem ona, gdy gałęzie pukały nocą w okno, uspakajała dzieci, że to nie złe duchy, a tylko ich ulubione drzewo. Ulubione, bo dające schronienie przed słońcem, a też pyszne gruszeczki, które zbierało się i układało na parapecie, by się ulęgły 

Czekając na śmierć

Czekając na śmierć

Dziś w obejściu tylko ona i grusza pamiętają dni, gdy dom tętnił życiem. W oborze krowy przeżuwały soczystą trawę z łąki, na podwórzu grzebały ziemię kury, a dzieci przekomarzały się radośnie. Dom, obora i podwórko opustoszały już wiele lat temu. Wokół cisza i powoli płynące dni. Dni wypełnione często cierpieniem, bo coraz trudniej Janinie nieść na spracowanych plecach swoje osiemdziesiąt lat. Jeszcze dziesięć lat temu, gdy żył mąż i dzieci częściej zaglądały na ojcowiznę do Nowodworu, było raźniej. I było do kogo zagadać, i dla kogo ugotować, i wyjść chętniej po sprawunki do sklepu.

W czerwcu Janina Możdżonek złamała nogę. I to nieszczęśliwie, bo w biodrze. Córka zawiozła ją do otwockiego szpitala i – gdy miała wolne od pracy – odwiedzała. Po operacji, gdy wróciła na wieś radzić sobie musi już sama. Kuśtyka o kuli po kuchni, szykując sobie, pieskowi i dwóm kozom jedzenie, a przez cały boży dzień ślęczy przed oknem, wpatrując się w pole, porastające coraz bardziej samosiejkami i chwastami. Zadumana, często myśli o śmierci, by rychło przyszła i ją zabrała. Do ojca, męża i mamusi, która zmarła, gdy ona była jeszcze nieletnia. Wtedy została z ojcem i młodszym bratem. Pomagała w polu i w domu. A jeszcze opiekowała się braciszkiem, stając się jego przybraną matką. Mając 19 lat wyszła za mąż i znów harowała od świtu do nocy. I też w polu, w obejściu i przy dzieciach, których z roku na rok przybywało. 

I co po latach z tego ma? Nic. Zupełnie nic. Jest sama. Niczym ta figurka Jezusa na rozstaju dróg. Tylko tyle, że wychowała dzieci i wyprawiła w świat, błogosławiąc na drogę. Bo dom i obejście już nie jej i nawet nie rodziny. Całość kupił obcy. 
W tych smętnych myślach towarzyszy jej jedynie stara, od lat już nie rodząca ulęgałek grusza i co jakiś czas puka gałęzią w szybę. Tak, jakby grusza potwierdzała, że towarzyszka starzenia się mówi prawdę.

– Tu wychowałam pięcioro dzieci, a 10 lat temu pochowałam męża – mówi, stawiając na stole kubek kawy. – Mieliśmy dobrą gospodarkę. Zboże rodziło się dorodne, a krowy dawały tłuste mleko. Było dobrze, choć ciężko. Doiłam codziennie dwanaście krów i mleko odstawialiśmy do mleczarni. W nagrodę za jakość dostaliśmy nawet dojarkę elektryczną i było już lżej. Mąż był bardzo pracowity i miał żyłkę do handlu. Dzieci, jak tylko się opierzyły, wyfrunęły i tyle je widzieliśmy. Kilka lat temu, już po śmierci męża, wnuk – spadkobierca gospodarstwa, pokazał się na chwilę, ale tylko po to, by sprzedać dom, siedem hektarów i mnie. Na szczęście nowy gospodarz zgodził się starą kobietę przygarnąć, za co jestem mu wdzięczna. I teraz on, jego żona i synowie, to moja rodzina. No, poza córką, która mnie nieraz odwiedza. Jest jednak mocno zapracowana i narzeka na zdrowie – stwierdza pani Janina i fartuchem ociera łzy.

Nowy właściciel gospodarstwa – Roman Nowak twierdzi, że tu się łapie wiatr i ładuje akumulatory, a wszystkie problemy dnia codziennego wydają się prostsze i łatwiejsze do rozwiązania. Cisza, krajobraz soczyście zielonych łąk i odległej ściany lasu, uspakaja, a jednocześnie zachęca do działania. Ma też doskonałą lokalizację, bo położone w połowie drogi z Kołbieli do Siennicy. 

Roman, mieszkaniec Otwocka od dziada pradziada, jest z wykształcenia elektrykiem. Przy Reymonta miał sklep z artykułami elektrycznymi, ale zamknął go, gdy do Otwocka wkroczyła konkurencja dużych sklepów i hurtowni. Zarejestrował się w Powiatowym Urzędzie Pracy i szukał pracy. Na szczęście nie trwało to zbyt długo. Za oszczędności kupił w Nowodworze gospodarstwo i zaczął hodować kury nioski. Planował też rozbudować dom i kilka pokoi przeznaczyć na agroturystykę, ale swoje plany uzależniał od unijnego wsparcia. Składał wniosek za wnioskiem, ale wszystkie były odrzucane. 

Cóż, kury sprzedał i domu nie rozbudował. O babci jednak nie zapomina. Odwiedza ją, robi zakupy i, gdy ma czas, siada z nią w kuchni i pogaduje. Wie, że ona tego potrzebuje, by choć przez chwilę nie czuć się tak bardzo samotnie.

Numer: 2012 42   Autor: Andrzej Kamiński





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *