Mińsk Mazowiecki koncertowy

Mała Elżbietka bierze udział w konkursie śpiewania kolęd. Duży pan bierze ją na ręce, stawia na krzesełku tak, aby jej drobna buzia dosięgała pękatej gruszki mikrofonu i mówi, że można zaprezentować co tylko dusza zapragnie. Elżbietka chwilę się zastanawia, po czym zaczyna śpiewać… „Kormorany” Piotra Szczepanika. Oczywiście wygrała w cuglach! Już wtedy była nietuzinkowa

O żalu bez żalu

Mińsk Mazowiecki koncertowy / O żalu bez żalu

Minęło parę lat. Elżbietka dorosła i zamieniła się w panią Elę, bądź też poważniej – Elżbietę Sieradzińską, którą dziś wielu zna jako niewysoką, aczkolwiek stanowczą i niewymuszenie charyzmatyczną kobietę z miejskiej biblioteki.
W ostatnią sobotę maja przekonaliśmy się, że miłością równie wielką co książki – zdradziła między innymi, że kiedyś miała w planach zostanie wilkiem z Jacka Londona – darzy gitarę, język francuski, czy Wyspy Zielonego Przylądka. Ma ponadto niebanalny głos.
Otwierając jej koncert w sali MSzA Barbara Dzienio miała kłopot z w miarę zwięzłym przedstawieniem publice wykonawczyni. Powiedzieć, że Elżbieta Sieradzińska od ponad dwudziestu lat jest mińską bibliotekarką i od czasu do czasu tu i ówdzie daje koncerty to w jej wypadku tyle, co nie powiedzieć nic. Ekscytujące wyprawy w Himalaje i Alpy, przyjaźń z Cesarią Evorą, której autobiografię przetłumaczyła na język polski, komponowanie, pisanie poezji, a po drodze śpiewanie na Balu Noblistów i… ćwiczenia karate. Kiedy uderzyła w struny, powiało głębokim oddechem prawdziwie wielkiego świata. Ateny, Paryż, Nowy Jork, Barcelona, tunezyjski hotel na tysiąc gości, w którym byli tylko we dwoje – mogło się od tego zakręcić w głowie. Do większości zaprezentowanych utworów Elżbieta Sieradzińska sama ułożyła muzykę, a do niektórych – jak na przykład do zabawnej (antydepresyjnej, jak zdradziła) piosenki o Katmandu – również słowa.
Przez cały czas zerkała na kartkę z kolejnością piosenek. Wyznała, że o zasadności posiadania takiej ściągawki przekonała się podczas jednego ze spotkań z Cesarią Evorą, gdy usiłowała przy obiedzie namówić przyjaciółkę do uchylenia rąbka tajemnicy odnośnie zaplanowanego na wieczór repertuaru. Wówczas bosonoga diva naburmuszyła się i odparła, że to niespodzianka. Dopiero później dowiedziała się, że gwiazda najzwyczajniej zapomniała większość nowych tekstów i śpiewa tylko to co akurat wpadnie jej na myśl.
A ostatnio pani Elżbieta sprawiła sobie nocny stolik. Po przyniesieniu go do domu okazało się jednak, że próżno kłaść na nim okulary czy gazetę, ale za to można wyśmienicie wybijać rytm zasłyszanych dawno temu na jednej z urokliwych południowych wysepek tęsknych pieśni o wiecznym powracaniu do ukochanych miejsc.
Koncert nosił tytuł „Nie żałuję niczego”, ale – jak stwierdziła z melancholijną nutką – chyba nie ma artysty, który faktycznie niczego by nie żałował. Jej żal wspaniałych muzyków, z którymi nie dane jej już będzie wystąpić. A po części może i bezimiennego hebanowego Angelusa z rogu pięćdziesiątej czwartej, którego ponownie przywołała na bis.

Numer: 2009 23   Autor: Marcin Królik





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *