Drodzy Czytelnicy

Jesienią zwierzęta kryją się przed chłodem, a ludzie... odchodzą. Nie tylko zwykli zjadacze chleba, o których pamiętają tylko najbliżsi. Odchodzą również powszechnie znani twórcy i artyści, wyciskając wcześniej piętno na naszej wrażliwości, a nawet życiu. Po zwykłych śmiertelnikach pozostają zdjęcia, po aniołach życia – ich skrzydła. Każdy z nas może z nich wyrwać pióro i na nim wzbić się ponad przeciętność

Skrzydła pamięci

Drodzy Czytelnicy / Skrzydła pamięci

Oczywiście, że pamiętamy przypowieść Jezusa o talentach i aż dziwimy się, skąd w niej tyle wyrachowania. Nie wystarczyło, że leniwemu słudze odebrano kasę, to do tego otrzymali ją ci zdolniejsi. To dość trywialna interpretacja, ale jakże często potwierdzana przez żywoty maluczkich i wielkich tego świata.
Weźmy takiego Himilsbacha, który miałby dzisiaj 80 lat. Miałby, gdyby nie utopił się w gorzale. Kochał ją bardziej od filmu, kolegów, a nawet Basicy, którą oszukiwał, by choć łyknąć kilka kropel swej wybranki. Potrafił z nią obcować nawet przez zamknięte drzwi, zapuszczając gumową rurkę w butelce wiekuistego szczęścia.
I co z tego, że był skończonym pijaczyną, skoro każdy, kto raz obejrzy „Rejs” na jego zachrypnięty głos od razu krzyknie – Himilsbach. Jak do Julii od razu dodajemy Romea, jak do Tristana – Izoldę czy śpiewnego listu do matki – Violettę Villas.
Jakimś zesłaniem losu przeczytałem niedawno wspomnienia o rajskim ptaku PRL–u, a w radiu usłyszałem rozmowy z autorami jej biografii. Bez najmniejszego udziału czterooktawowej pieśniarki, bo nie miała zaufania do ludzi, a tym bardziej dziennikarzy. Bez racji, bo miałaby szansę podważyć choć kilka wymyślonych faktów i niesprawiedliwych ocen.
Ale to równie nieważne jak Iwanowe pijaństwo. Villas rozpozna każdy, kto choć raz usłyszał cudowną pieśń o szczęściu, które można odczuwać tylko dzięki miłości. Nie było, nie ma i chyba już nie będzie nikogo, kto tak głęboko ją zaśpiewa i będzie tak autentyczny.
Villas tak władała estradą, jak Hanuszkiewicz teatrem. Oboje odeszli w zapomnieniu jak kiedyś Himilsbach. Może to nie ta skala, ale od razu przypomniałem sobie Józia Lipińskiego, naszego dziennikarza, pisarza, a przede wszystkim niespokojnego i niepokornego wielbiciela nastrojowej muzy.
On również nie wylewał za kołnierz, ale przecież tylko malkontenci mogą mu pamiętać chwile pozornej słabości. On wódką leczył swoją samotność, uśmierzał ból istnienia i przywoływał kosmiczne natchnienia. Kto dziś o nim pamięta, mimo wcześniejszych zapowiedzi o imprezie jego imienia? Owszem, jakieś pograjki bluesowe były raz, może dwa i na tym koniec.
Coś z tym trzeba zrobić, więc pomyślałem czy nie nazwać imieniem Józefa Lipińskiego któregoś z naszych festiwali. Zbliża się autorska Mivena, więc może Eljot (to jego twórcze znamię) będzie jej patronował. Jeśli jeszcze nie teraz, to może za rok. Nie będziemy czekać na okrągłą rocznicę jego urodzin czy śmierci i przypniemy Józiowi skrzydła pamięci.

Numer: 2011 50   Autor: Wasz Redaktor





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *