DRODZY CZYTELNICY

Każdy z nas ma idee i żyje na własny rachunek. Piętnowany teraz przez niemal cały demokratyczny świat Anders Breivik nie był niczego pozbawiony, a wręcz przeciwnie. On swój życiowy cel zrealizował, nawet z nawiązką i będzie czekał pół wieku, by wnuki doceniły jego poświęcenie dla ludzkości. Nikt jednak nie wie, czy się doczeka dobrej sławy czy na zawsze pozostanie demonem zła, które uświęca środki

Sława nie umiera

DRODZY CZYTELNICY / Sława nie umiera

Im więcej faktów, tym liczniejsze i mocniejsze epitety płyną wezbraną falą w stronę 32-letniego Norwega. Do akcji bombowo-egzekucyjnej był nikomu nieznanym, prawym obywatelem oświeconego i bogatego kraju, a teraz co najmniej bandytą i terrorystą.
Nikt go wcześniej nie inwigilował, mimo że Anders wyłuszczał swoje idee na blogu, a w wolnych chwilach gromadził materiały wybuchowe, broń i amunicję. I tak niegroźny – jak się do niedawna wydawało nawet norweskim służbom bezpieczeństwa – wyznawca idei Europy wolnej od obcych nacji, stał się symbolem grabieżcy wolności, demokracji, integracji, a nawet pokoju.
W akcie desperacji ludzie są zdolni do największego heroizmu i najgorszej podłości. Breivik twierdzi, że jest bohaterem, ale nie dla zakłamanej współczesności. Jego odwagę docenią dopiero pokolenia z drugiej połowy XXI wieku, które będę miały dość Europy zdominowanej przez przybyszów z Afryki i Azji. On wie, że taka wizja jest niebezpieczna dla europejskiej kultury i chrześcijaństwa.
Zapragnął więc władze nastraszyć, nie przypuszczając, że mu się uda cokolwiek zrobić. Myślał, że wcześniej złapie go policja lub zastrzelą ochroniarze. Detonował więc i zabijał z myślą kary ostatecznej, ale nic z tego. Nikt nie zauważył podkładania wielkiej bomby, a przez ponad godzinę policja pozwoliła mu strzelać do bezbronnych osób.
Nie chce się wierzyć, ale to prawda. Taka sama jak uśmiercenie 96 osób w prezydenckim samolocie czy zagłodzenie na śmierć własnego ojca, by żyć z jego emerytury.
Nawet nie próbujmy klasyfikować, co jest gorsze, co bardziej ludzkie. Gdyby polscy kierowcy chcieli dochodzić prawdy, dlaczego co roku ginie na polskich drogach populacja miasta i gminy Mińsk Mazowiecki, musieliby najpierw podłożyć bomby pod ministerstwo infrastruktury, dyrekcję dróg publicznych, starostwo oraz urzędy miast i gmin. Mogliby też rozstrzelać wszystkich urzędników za złe decyzje i wykonawców drogowych inwestycji za fuszerkę i złodziejstwo. Nie zrobią tego, więc giną sami i zabijają innych, bo akurat trafili na asfaltową dziurę lub na tira, który powinien jechać koleją, a nie szosą.
Anders Breivik ma się dobrze, a jeśli uznają go za psychicznie chorego, posiedzi za kratkami najwyżej dwa miesiące. On jednak nie chce być wariatem, więc – jeśli już żyje – poczeka na spełnienie się jego idei.

Amy Winehouse nie chciała czekać spełnionej starości, dołączając do artystów z listy 27, którzy właściwie w tym wieku umarli, by stać się nieśmiertelnymi.
Znałem ją pobieżnie, z kilku piosenek i pięciokrotnej Grammy sprzed trzech lat. Fakt, byłem pod wrażeniem głosu, ale dopiero po jej śmierci nie mogę przestać słuchać chociażby songu o miłości, która jest przegraną grą (Love is a losing game) czy o budowaniu swych snów aż do gwiazd i... nie szukaniu miłości u obcych (Don’t go to strangers).
Anders i Amy to dwa skrajne przykłady dochodzenia do sławy, która przetrwa najgorsze czasy. Anders w jej imieniu uśmiercał bliźnich, zaś Amy nie żałowała własnego życia, by stać się nieśmiertelną.
Można oczywiście inaczej – przeżyć swe dni zwyczajnie i umrzeć bez śladu pamięci. To nic zdrożnego, bo wieczna  sława jest dana tylko nielicznym.

Numer: 2011 31   Autor: Wasz Redaktor





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *