- Wychowawczyni powiedziała, że na moim miejscu, to by się już dawno powiesiła. Może tak zrobię... - tak napisał na kartce zostawionej w domu

Gołębiarz

Maciek już od pierwszej klasy mińskiego technikum miał kłopoty z nauką. Głównie z matematyką i fizyką. Cudem przebrnął do drugiej klasy. Już po miesiącu pojawiły się w dzienniku pierwsze jedynki. Wychowawczyni z całą pewnością powtarzała, że Maciek zupełnie nie kwalifikuje się do kłasy drugiej, że powinien powtarzać pierwszą.
Nadchodziło półrocze, a Maćkowi zagrażały cztery jedynki na semestr: z fizyki, matematyki, chemii i polskiego. Profesorka od fizyki, a jest to kobieta o dobrym sercu, naciągnęła Maćkowi ocenę na dwójkę pod warunkiem, że zaliczy pierwsze półrocze. Najbardziej pozytywną oceną była czwórka z technologii, ale nie dlatego, że Maciek był dobry z tego przedmiotu. Robert i inni w klasie mówią, że tę czwórkę wygrał w szachy z profesorem. Ponoć technologia polegała na rozgrywkach; kto przegra - jedynką znaczy, że jest gorszy od profesora; kto wygra - czwórka mu się należy.
Rozpoczęły się zimowe ferie. Maciek zacząłby się przygotowywać do poprawek i zaliczeń, gdyby nie jego zainteresowania zajmujące mu niemal cały dzień. Kochał gołębie. Mógł całymi dniami patrzeć na ich loty, gwizdać, machać. W każdą środę i piątek chodził na rynek w Mińsku, by dokupić choć jednego. Jeżeli nawet nie kupić, to przynajmniej popatrzeć. Na tym znał się najlepiej.
Po pierwszej wywiadówce, już w nowym semestrze, rodzice przerażeni ocenami Maćka na półrocze postanowili zmobilizować go do nauki. W tym wypadku było jedno wyjście - sprzedać gołębie. To one przecież zabierają mu czas przeznaczony na naukę. Pod nieobecność syna sprzedali je sąsiadom.
Dzień później Maciek zwierzył się koleżance z klasy, Kaśce. - Był załamany stratą gołębi. Pierwszy raz widziałam go tak przygnębionego. Niemal płakał, gdy o nich mówił - mówi Kaśka. Widocznie wtedy nie pomogła Maćkowi. Jeszcze tego samego dnia rozmawiał z wychowawczynią. Zwierzył się jej z problemów, bał się, że nie zda do następnej klasy. Prosił o wsparcie, pomoc, zrozumienie.
Pani R. nie zrozumiała Maćka. Stwierdziła, że na jego miejscu, z jego kłopotami to już by się dawno powiesiła. Jak twierdzi klasa Maćka, pani R. nie należy do wyrozumiałych nauczycielek. Jest zbyt wielką służbistką. Dla niej uczeń to robot, który nie ma prawa chorować, bo przecież z gorączką 380 można, a nawet trzeba przyjść do szkoły. Tak o niej mówią uczniowie. Od dnia rozmowy z wychowawczynią Maćka nie było w szkole. Minął dzień, drugi...
- Gdy wróciłam z pracy, Maćka jeszcze nie było w domu. W jego pokoju znalazłam kartkę:
- …więc porozmawiałem z wychowawczynią. Powiedziała, że na moim miejscu to by się już dawno powiesiła. Może tak zrobię. Maciek. - odczytuje kartkę matka Maćka świadomie ściszając głos, gdy jest mowa o gołębiach. Potem dodaje:
- Gdy Beata, siostra Maćka wróciła ze szkoły, obie pojechałyśmy do Mińska, do technikum, w którym uczył się Maciek.
Pokazała pani R. kartkę napisaną przez Maćka i na pytanie: - O co chodzi? - usłyszała, że Maciek wprawdzie rozmawiał z nią, ale żadnych „dobrych rad” nie udzielała. A w ogóle to na kartce są napisane oszczerstwa i bzdury i niby skąd ona, wychowawczyni ma wiedzieć, gdzie jest Maciek?!
Zrozpaczona matka rozpoczęła poszukiwania syna. Najpierw wśród rodziny i kolegów w rodzinnym Jakubowie, później dalej - wśród sąsiadów, na pogotowiu, w kostnicy, szpitalach, izbie wytrzeźwień. Wszystko na nic. Po dwóch dniach powiadomiła policję. Znów rozpoczęły się debatowania, gdzie może być Maciek? Żyje czy nie? Wśród rodziny rosło przerażenie. Inaczej było z klasą Maćka. - On był świrem. Żył gołębiami i niczym więcej. Nigdy nie wierzyłem w to, że mógłby coś złego sobie zrobić. To do niego nie pasowało - mówi Robert.
- Maciek? To na pewno któryś z jego głupich numerów. Tylko patrzeć, jak wróci... – nie wątpi Tomek, a jego słowa stały się wyrocznią. Mijały kolejne dni...
- To była niedziela - mówi Beata. - Siedzieliśmy wszyscy w pokoju. Nagle drzwi się otworzyły i wszedł Maciek. Jak gdyby nigdy nic poszedł do swojego pokoju. Rodzice nie powiedzieli nic. Tylko brat nie wytrzymał. Uderzył go kilka razy w twarz. Maciek nawet nie zareagował. Zresztą on taki jest, wszystko skrywa w sobie, łzy też...
Po tygodniu nieobecności Maciek wrócił do szkoły. Koledzy przyjęli go, jakby nic się nie wydarzyło, a wychowawczyni otrzymała naganę od dyrekcji technikum za „dobrą radę dla ucznia”. To była jej pierwsza nagana od 20 lat pracy w szkole. Mijały dni, tygodnie... Gdy wszystko ucichło na tyle, by można było o tym mówić na głos, koledzy pytali Maćka gdzie był, że nawet policja go nie znalazła. Nie był daleko.
- Siedziałem u siebie na podwórku w komórce, w której kiedyś trzymałem gołębie. Nocą, gdy w domu spali, brałem jedzenie. Najgorsze, że nie miałem papierosów - wspomina Maciek. Jak mówi, wcale nie nudził się przez te kilka dni. Czytał „Potop” Sienkiewicza. - To naprawdę ciekawa powieść - kończy. Minął miesiąc. W rezultacie Maciek nie zdał do trzeciej klasy. Tylko przez dwa miesiące powtarzał drugą. Później zupełnie zrezygnował ze szkoły, a dziś zarabia grube pieniądze. Handluje gołębiami i chce, by jego syn też był gołębiarzem.

Numer: 2005 03   Autor: Andula





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *