Potoczne stwierdzenie, że świat jest mały, znów się sprawdziło, dowodem czego może być spotkanie dwóch młodych mieszkańców naszego powiatu, którzy jechali do... Iraku

Żołnierze dwóch wójtów

Niedawno opisywaliśmy pobyt w Iraku Janusza Boguckiego przebywającego rok wśród Kurdów, którzy - mimo różnic kulturowych - szanowali i lubili Polaków w niebieskich mundurach ONZ. Teraz do Iraku poleciał Janusz Kordalewski z Dobrego i Tomasz Witczak ze Stanisławowa - synowie dwóch wójtów z mińskiego powiatu.

W trakcie kompletowania składu sił stabilizacyjnych, z określonych jednostek wojskowych zjechali się do Szczecina młodzi ludzie z różnych stron kraju. Janusz Kordalewski przypadkiem usłyszał jak jego rówieśnik, stojący w z grupą kolegów mówi, że pochodzi z okolic Mińska. Zaciekawiony, zaczepił go i po chwili wywiązał się taki oto dialog:
- Z jakiej konkretnie miejscowości pochodzisz?
- Ze Stanisławowa, niedaleko Mińska, ale to ci chyba nic nie mówi.
- Więcej niż myślisz, bo ja z kolei jestem z Dobrego.
- Nie gadaj, a jak się nazywasz?
- Kordalewski.
- Ejże, a czy twój ojciec nie jest tam przypadkiem wójtem?
- No, jest.
- No, to się uśmiejesz, bo mój jest wójtem w Stanisławowie.
I tak właśnie kilkaset kilometrów od rodzinnych miejscowości spotkali się dwaj „sąsiedzi”, a teraz obaj są wiele tysięcy kilometrów stąd, w Iraku i trzeba mieć nadzieję, że wspierają się wzajemnie, stanowiąc jeden dla drugiego namiastkę pozostawionych w kraju bliskich.
Obaj całkowicie zaskoczyli swoje rodziny. Janusz po pół roku służby w mińskiej jednostce został przeniesiony z całym poborem do Bydgoszczy. Tam spotkał się z oficerami, którzy uczestniczyli w wielu akcjach pokojowych. Teraz wybierali się do Iraku. Janusz podjął decyzję od razu, bo - jak sam przyznaje - w wojsku podoba mu się wszystko, nawet dyscyplina. Trudniej było przekonać rodziców. Były łzy i prośby o pozostanie w kraju, ale przecież to dorosły mężczyzna, więc ustąpili. Jeszcze z Kuwejtu z łącznością nie było kłopotów, nawet z Babilonu przysyłał SMSy, ale teraz jest w Al-hilli i jeśli dzwoni, to na kilka minut, korzystając z łączy wojskowych. Janusz jest łącznościowcem, ma telefon komórkowy i aparat cyfrowy, więc nawet przysłał rodzicom kilka fotek z Iraku. Tomasz Witczak rzadziej kontaktuje się z rodziną, a na listy, choć ich już kilka wysłał, nie ma co na razie liczyć, póki poczta polska nie zacznie przyzwoicie działać.
Tomasz, podobnie jak Janusz, postawił ro dziców przed faktami prawie dokonanymi. Zadzwonił do nich i w pół godziny miał zgodę na wyjazd. Powiedział, że leci tam po kasę i przygodę. To ich przekonało, bo kiedy, jeśli nie teraz zdobędzie się na ryzyko. - Myśleliśmy, że po wojsku wróci skruszony; przecież przerwał studia, a armia to przecież nie cel jego życia - opowiada pani Jadwiga, mama Tomka. Gdzież tam; po poligonie w Drawsku i długich rozmowach z Amerykaninami postanowił przedłużyć sobie służbę i to w Iraku. Jest obecnie w Babilonie pracując w kwatermistrzostwie. Zna dobrze angielski, więc dowództwo wysyła go do miasta w różnych sprawach. I tymi „spacerami” najbardziej martwią się Witczakowie. Jeszcze w Babilonie nie ma bieżącej wody, bo saddamiści psują wszystko, co służy wojsku, więc Polacy muszą ją dowozić 50-kilometrową trasą, narażając się na ostrzały partyzantów. Pani Jadwiga zbiera wycinki prasowe, nasłuchuje wiadomości w telewizji i radiu, czeka na pierwszy list od syna i... wzdycha przed każdym zaśnięciem. Na szczęście za 2 tygodnie dolinę Eufratu i Tygrysu nawiedzą monsunowe deszcze, a temperatura obniży się do 35-400C. Na tym jednak nie koniec tej opowieści, bowiem w babilońskim obozie przebywa jeszcze jeden mieszkaniec gminy Dobre - cywil z firmy zajmującej się łącznością satelitarną. Co więcej, obaj dobrzanie mieszkają w sąsiednich namiotach. Gdy pan K. (na razie nie zdradzamy nazwiska) wróci, napiszemy kolejną opowieść o naszych w Iraku.

Numer: 2003 37   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *