Festiwal od kulis...

... to oczywiście rozmowy z uczestnikami, z tymi którzy przyjechali zaprezentować się do Mińska Mazowieckiego na trzecim już Festiwalu Chleba. Toczyło się je przy suto zastawionych stołach, bo uczestnicy nie spoczęli tylko i wyłącznie na wypieku chleba, ale przywieźli ze sobą swojskie specjały. Były wśród nich prócz wędlin, ogórków, grzybków także ciasta i trunki. Te ostanie rozwiązywały języki i oprócz powtórek repertuaru ze sceny, podczas biesiady można było usłyszeć całkiem nowy...

Nagrodą były łzy...

Festiwal od kulis... / Nagrodą były łzy...

Dwa dni Festiwalu Chleba były dla mnie niezapomnianym przeżyciem. I to nie przez fakt uczestnictwa z ramienia Co słychać?, gdzie jestem dziennikarką, ale przez pryzmat ciekawych doświadczeń i obcowania z ludźmi nietuzinkowymi. W sobotnie południe byłam pełna obaw o kapryśną aurę, za sprawą której trochę pokropiło. Ale gdy wyjrzało słońce, wiedziałam, że pogoda musi nam sprzyjać. I nie myliłam się, – w wyniku zachodzących wydarzeń zrobiło się naprawdę gorąco. Jako członkini jury oceniające chlebowe stoły, mogłam na dobre poczuć smak tegorocznego festiwalu. Widok 24 suto zastawionych stołów przerósł moje oczekiwania. Jak dojść do ostatniego stołu i przeżyć po degustacji tylu potraw? – pytałam samą siebie, bo spróbowanie setek potraw nie jest rzeczą prostą. A tu dochodziła jeszcze kwestia oceny, a więc i obawa o utratę smaku. Jednego tylko żałuję – że jako zmotoryzowana, przy trunkach wysokoprocentowych, musiałam zatrzymać się już na trzecim stole. Wynik głosowania naszego jury był jednomyślny, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak dobrze wybrałam. A największą nagrodą dla mnie były łzy szefowej zwycięskich Lubatowianek, podczas ogłaszania wyników i wręczania nagród.

Kosztowanie wsi
W sobotni wieczór rozpoczęła się biesiada. Marlena Dawid, która przyjechała z zespołem ludowym z Lelisa na Kurpiach, zachwalała swojej roboty pieczony udziec, który obowiązkowo trzeba było popić piwem z jałowca. Przy tej okazji nie obeszło się bez długiej wyliczanki leczniczego wpływu trunków. Prowadzący zespół Henryk Kulesza podkreślał, że dla jego pięcioosobowego teamu satysfakcją jest samo uczestnictwo w festiwalu. - Po nagrody, nawet jeśli są, nie przyjechaliśmy. Jesteśmy tutaj, żeby się dobrze bawić – powiedział. I zabawa była rzeczywiście przednia, a kiedy w głowie już nie jednemu świtała okowita, słychać było wyrywający się z dziesiątek gardeł wers piosenki: - Chodzi kogut koło studni / młóci kury, że aż dudni... Ale na środku sali już nikt nie siedział. Panowie porwali za instrumenty i tańcom nie było końca. Komuś się tylko spod ściany wyrwało, że tutaj, to już nie całkiem po ludowemu tak tańczą. Wszystkich tych uczestników biesiady jakby tak objąć jednym spojrzeniem, trzeba uznać za ludzi dumnych ze swojego pochodzenia, szczęśliwych z racji kultywowania tradycji, a przy tym świadomych nierzadko trudnej historii regionów, z których przyjechali. Ale przy stołach siedzieli i tacy, co jak sami mówili, że uciekli z miasta, zafascynowani tym wszystkim, co oferuje życie na wsi. Wśród nich także pani Anna, która wybrała życie na oddalonej od Mińska Mazowieckiego o dwadzieścia kilometrów wsi. - Właśnie tam, obok mojego domu – mówiła, częstując przepysznym marchwiakiem - jest najbardziej na północ wysunięte stanowisko jodły w Europie, a w tym i w tym kościele, wtedy to a wtedy... Ci ludzie mają do przekazania tyle ciekawych historii, że trzeba je zostawić już chyba na inną okazję, albo po prostu się do nich wybrać i zakosztować życia na wsi.

Numer: 2007 38   Autor: Justyna Olkowicz-Gut, Michał Zaborowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *