Ogrody kultury

Wyjściowy nakład ostatniej powieści Dana Browna, wyniósł 6,5 mln egzemplarzy, co stanowi absolutny rekord w dziejach literatury anglojęzycznej. Sukces, mimo iż nie przyszedł od razu, wydawał się nieunikniony. Brown to współczesne wcielenie Stendhala, ale jego zwierciadło nie przechadza się po gościńcach naszych obyczajów, lecz odbija pejzaże zbiorowych obsesji, fascynacji i lęków

Wszystko jest mistyfikacją

Mińszczanie kochają Dana Browna, choć bardziej niż kupować wolą go wypożyczać. „Zagubiony symbol” na razie sprzedaje się niemrawo, co nie zmienia faktu, że Brown i tak należy do najbardziej chodliwych autorów. Biblioteka „Symbolu” jeszcze nie posiada, ale klienci już się dopytują. Poprzednie książki są w bezustannym obrocie, jednak liderem wciąż pozostaje kontrowersyjny „Kod da Vinci”. Skąd ten afekt?
Przyczółki masowej wyobraźni Brown zdobył za pomocą kilku prostych chwytów. Każda z jego książek, to rasowy page turner, od którego ciężko się oderwać. Brown osiąga ten efekt nie tylko poprzez sensacyjne intrygi, ale również dzięki montażowi – krótkie rozdziały, oszczędny język, stopniowe podsycanie ciekawości, piętrzenie tajemnic oraz tak rozłożone zwroty akcji, by mieć asa w rękawie nawet tuż przed zakończeniem.
Jego obrazoburczość sprawia, że gotowi jesteśmy przymknąć oko na nieścisłości i przekłamania. Brown swobodnie poczyna sobie z materią faktów, które nagina do potrzeb fabuły. Pełnią one rolę służebną nie tylko wobec intrygi, ale przede wszystkim wobec idei, które z książki na książkę coraz śmielej przemyca między wierszami. Właśnie to wyróżnia go z grona setek rzemieślników.
Patent, na którym pisarz oparł swój przekaz, to przeświadczenie, że rzeczywistość wcale nie jest taka, jaka się jawi naszym zmysłom i rozumowi. Światem rządzą ukryte potęgi, tajne spiski, zakamuflowane bractwa (masoneria, Iluminaci, etc). Przy czym daleko mu do mętnych teorii spiskowych spod znaku o. Rydzyka – jego wrodzy agenci są solidnie umocowani w historii, zaś tam gdzie brak merytoryczności, autor „Zwodniczego punktu” wyśmienicie pozoruje. Te pozory realizmu, wskazywanie przez Browna konkretnych przejawów kreciej roboty w wydarzeniach historycznych, dziełach sztuki, a nawet architekturze tak nas przerażają.
Ale Dan Brown idzie jeszcze dalej. Podejrzliwość czytelnika kieruje przeciw dwóm filarom, na których opiera się społeczeństwo – państwu i religii. W debiutanckiej „Cyfrowej twierdzy” opisywał permanentną inwigilację, jakiej za pomocą nowoczesnej techniki poddają obywateli agencje wywiadowcze. Podsłuchiwanie telefonów, czytanie maili to chleb powszedni opisanej w książce NSA. Politykę według Browna również robią panowie w czarnych garniturach, np. podsuwając dla odwrócenia uwagi meteoryt z lipnymi śladami życia pozaziemskiego, i to podczas kampanii prezydenckiej.
Nie lepiej zresztą ma się Kościół. Kłamstwa o życiu Jezusa; papież, który zanim został wybrany, postarał się o dziecko z zakonnicą, a żeby nie złamać celibatu, zdecydowali się na zapłodnienie in vitro; cierpiący na paranoj kamerling-morderca… Nic tylko rozpirzyć tę Sodomę antymaterią, która miała empirycznie udowodnić istnienie Boga.
Bóg bowiem, jeśli już u Browna występuje, jest poza instytucjami i nie sposób do Niego dotrzeć poprzez ryty i modły. A jeśli z finałowego starcia Kościół wychodzi obronną ręką – a tak dzieje się i w „Aniołach i demonach” i w „Kodzie da Vinci” – robi to nie w imię jakiejś wyższej prawdy, ale dlatego, iż status quo należy utrzymać ze względu na ciągłość tradycji i dla dobra maluczkich. W brownowskim Watykanie Boga nie ma. Gdzie zatem jest? W naturze.
Jest bytem panteistycznym, nie dającym się uchwycić, a do tego posiada rysy wyraźnie kobiece i bardziej niż Jahwe czy Allach pasuje doń imię Gaja. Patriarchat, a wraz z nim surowy Bóg Ojciec jest przereklamowany. Nastał czas matriarchatu i neopogańskiego kultu płodności. Brown robi w ten sposób ukłon w stronę święcącego triumfy w zachodniej kulturze synkretyzmu religijnego.
Najwyższe uosobienie tych idei stanowi jego sztandarowy bohater, Robert Langdon. Jest on najczystszą syntezą współczesności – bada religię, samemu pozostając metafizycznie obojętnym, a jego świat to postmodernistyczny kalejdoskop symboli i znaków odsyłających tylko do innych znaków, tworzących zaklęty krąg, z którego nie da się wyrwać na zewnątrz.

Numer: 2010 08   Autor: pod redakcją Marcina Królika





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *