Michalczewski w Mińsku

Na czwartym piętrze budynku przy ul. Dworcowej trenują młodzi i starsi bokserzy Tomasza Babilońskiego. To dla nich przede wszystkim, do klubu TBT, przyjechał w minioną sobotę Dariusz Michalczewski, ale nie tylko oni ustawili się w kolejce po autografy i zdjęcia z mistrzem. Fanów Tygrysa jest nad Srebrną wielu, a niektórzy chcą pójść w jego ślady i dotrzeć aż na szczyt

Śladami Tygrysa

Michalczewski w Mińsku / Śladami Tygrysa

Michalczewski spóźnił się ponad godzinę, ale nikt z czekających nie robił mu przez to wyrzutów. Gdy tylko wszedł na salę treningową, musiał najprzód wszystko obejrzeć. - W porządku, a który z was trenuje boks? - niespodziewanie zapytał chodzących za nim chłopców. Wiek, staż, osiągnięcia - to głównie interesowało Michalczewskiego. Ich zaś - autografy i zdjęcia z mistrzem. Koniecznie z zaciśniętymi pięściami, by od razu było wiadomo, jaką uprawiają dyscyplinę sportu.
Jeszcze tylko wspólne zdjęcie z klubowiczami TBT i Michalczewski mógł odpowiadać na nasze pytania. Powodem przyjazdu do Mińska Mazowieckiego jest jego działalność w fundacji „Równe szanse”, która dba o młodych pięściarzy z małych klubów w całej Polsce. Dzięki fundacji zawodnicy mają sprzęt treningowy, a najlepsi - stypendia. Tak jest teraz, ale czy byłoby inaczej, gdyby nie kontrowersyjna przegrana z Gonzalezem 18 października 2003 roku?
- Czułem się zwycięzcą z co najmniej 4 punktami przewagi. Nawet po obejrzeniu filmu z walki - trwał w swej opinii Michalczewski. Ale ta porażka wiele go nauczyła. Przede wszystkim respektu przed przeciwnikami i szacunku dla wszystkich ludzi. Nawet - jak porównywał - dla babci klozetowej. Dotyczy to każdego, a szczególnie sportowców, którzy osiągną drobny sukces i wydaje się im, że są bogami.
- Boks to szybkie szachy. Możesz być zły, ale jak nie myślisz i nie masz siły, niczego nie wskórasz - uczył młodych, jak mają się koncentrować przed walką, by się psychicznie nie spalić.
A na ringu najważniejszy jest spryt, który decyduje o wszystkim w rozstrzygających momentach walki. Nie ma go Gołota, a ma Adamek, najlepszy obecnie polski bokser. Włodarczyk też może wejść na szczyt, gdy właśnie nabierze tego sprytu, a w szatni nie traci połowy swojej mocy.
- I pamiętajcie: nigdy nie mówcie nigdy - ostrzegał młodzież przed pochopnymi opiniami lub deklaracjami.
To w kontekście jego zgody na walkę z Graciano Rocchigianim w maju 2008 roku. Będzie walczył mimo wcześniejszych zapewnień o końcu kariery na zawodowym ringu. A jednak uległ namowom kolegów, którzy go przekonali, że warto udowodnić Rockiemu, iż nie jest „głupim Polakiem”. Tym bardziej, że ten dowód przyniesie Tygrysowi 3 miliony euro.
Już rozpoczął przygotowania, a od marca nie będzie go dla nikogo. Teraz jeszcze jeździ po kraju i... jest szczęśliwy. Mimo braku synów, którzy wraz z pierwszą żoną mieszkają na Florydzie i mimo rozwodu z drugą żoną - Patrycją. Do Mińska Mazowieckiego przyjechał z kolejną dziewczyną - Basią. Żartował, że oprócz przygotowań do walki, zastanawia się nad... córką. Ma dopiero 39 lat, sporo zdrowia i jeszcze więcej pieniędzy, więc nie będzie sobie niczego żałował.
A młodszym radził, by nie szpanowali po pierwszych treningach, a tym bardziej po sukcesach. On to robił, bijąc kolegów. Aż w końcu przestał, gdy mu wytłumaczyli, że jest głupkiem. A Niemcem został, by zdobyć pas mistrza świata. W Polsce, nawet w końcówce lat 80. na taką karierę nie miał żadnych szans. Teraz młodzi mają wszystkie możliwości, by pójść śladami Tygrysa, bez konieczności zmiany barw narodowych. Wystarczy tylko talent, trening i... łut szczęścia.

Numer: 2007 50   Autor: J. Zbigniew Piątkowski





Komentarze

DODAJ KOMENTARZ

Wpisz nick.

Nick *

Nieprawidłowy adres e-mail.

Adres e-mail *

Wpisz treść wiadomości.

Treść wiadomości *